Jeśli chodzi, o częstotliwość postów, to ostatnio szaleję! Ponadto postawnowiłam
założyć blogowego fanpage, gdyż uznałam to za całkiem dobry pomysł na
reklamę i na większy kontakt ze wszystkimi, którzy już to czytają lub
dopiero zaczną.
Pamiętajcie mi, że każda opinia jest dla mnie bardzo ważna, jak i każdy czytelnik,
dlatego w tym miejscu jeszcze raz chcę podziękować tym, którzy to czytają i komentują.
Liczę, że ucieszy was moje teraźniejsze tempo pisania. ;)
FANPAGE
założyć blogowego fanpage, gdyż uznałam to za całkiem dobry pomysł na
reklamę i na większy kontakt ze wszystkimi, którzy już to czytają lub
dopiero zaczną.
Pamiętajcie mi, że każda opinia jest dla mnie bardzo ważna, jak i każdy czytelnik,
dlatego w tym miejscu jeszcze raz chcę podziękować tym, którzy to czytają i komentują.
Liczę, że ucieszy was moje teraźniejsze tempo pisania. ;)
FANPAGE
Leonardo jadąc z resztą osób mających wziąć
udział w zadaniu, zaparkował dwie przecznice wcześniej, żeby dostać się
niepostrzeżenie na teren fabryczny.
- Nie chce mi się iść z buta – westchnęła Isabella wysiadając z
auta, po czym szybko zatkała nos. – Jak tu cuchnie!
- Tam są oczyszczalnie – powiedział Raven
wskazując kilka budynków znajdujących się niedaleko.
Dziewczyna rozejrzała się. Przed oczyszczalnią
było kilka blokowisk i domków jednorodzinnych. Okolica, mimo że otoczona
blaskiem zachodzącego już słońca, była szara i ponura. Wszystkie budynki
wyglądały bardzo podobnie.
- Kto by chciał tu mieszkać?
- Cóz, są ludzie, którzy się tu wychowywali,
są też ludzie, którzy nie mają zbytniego wyboru – Raven poszedł przodem, a za
nim Leonardo.
- Kochanie – Ethan dołączył do swojej
dziewczyny i dodał szeptem. – Raven i Leila się tu wychowywali.
- Na litość boską – westchnęła, ale wyraźnie
się skrępowała. – Nie miałam pojęcia.
- Nic się nie stało – uśmiechnął się do niej,
a ona wciąż udawała niewzruszoną, choć Ethan wiedział, że tak nie jest.
Przeszli na podwórka, żeby nie musieć iść
główną ulicą, a niebo całkowicie zdążyło się ściemnić. Doszli w końcu do
ogromnego płotu, za którym znajdował się stary, nieużywany budynek na wielkim
placu fabrycznym.
- Cicho tu – zauważył Raven.
- Podsadź mnie – szturchnął go Leonard, a
Raven układając ręce w koszyczek, pomógł się mu przedostać na drugą stronę.
Potem pomógł przejść Isabelli, Ethanowi i
Andres, a sam zaczął sprawnie wdrapywać się po płocie.
Kiedy wszyscy znaleźli się po drugiej stronie,
wyciągnęli po cichu broń i ruszyli w głąb placu.
- Przecież tu miała być dostawa – rozglądał
się Ethan.
Raven zatrzymał się na chwilę i przeładował
broń.
- To pułapka – splunął na ziemie, po czym się
odwrócił i zestrzelił uzbrojonego mężczyznę stojącego na dachu.
Rozpętało się piekło. Strzały zaczęły
nadlatywać ze wszystkich stron. Wszyscy się rozbiegli, a wróg miał zdecydowaną
przewagę liczebną.
Isabella była z nich wszystkich najszybsza i
zdążyła dostać się na szczyt wieży ciśnień z karabinem na placach, skąd miała
dobre miejsce do celowania, ale sama też była łatwym celem. Ethan przylgnął do
jednej ze ścian nieużywanej fabryki i kątem oka obserwując jak radzi sobie
Isabella, strzelał w nogi lub brzuch przeciwników przebiegających w pobliżu.
Leonard i Raven znajdowali się po przeciwnej stronie placu. Raven miał dobrze
wyszkolone wszystkie zmysły, potrafił poruszać się na ślepo, korzystając z
samego słuchu, jednocześnie robiąc zręczne uniki, z kolei Leonard był jak
taran. Ze swoimi dwoma karabinami maszynowymi szedł zmiatając wszystko, co
pojawiało się na jego drodze.
To jednak powoli nie wystarczało. W miejsce
jednego zestrzelonego przeciwnika pojawiał się następny, strzelanina zdawała
się nie mieć końca.
Nagle pod fabrykę podjechała czarna furgonetka
z Luckym na przyczepie, który od razu z niej zeskoczył i zaczął torować sobie
drogę dwoma ciemnymi pistoletami z wyrytymi jego inicjałami na lufach. Jego
miejsce na przyczepie z kolei zajął Andres z wielką wyrzutnią RPG skonstruowaną
przez niego samego. W tym czasie gdy Andres zmieniał wszystko w proch i pył, Sharon
zdążyła znaleźć się koło Leonardo i osłaniać go widząc, że zmierza w konkretnym
kierunku, zaś Leila szybko wychwyciła wzrokiem brata, po czym spojrzała na
twarze dwóch mężczyzn, którzy stanęli przed nią.
- Cywil? – spytał jeden, a ta uśmiechnęła się niezręcznie.
- Mucios gracias porvavore seniora, merci –
wypaliła.
- Co?
- Po mojemu to: zejdź mi z drogi, łajzo –
uruchomiła karabin maszynowy ukryty w futerale na gitarę.
- Dobrze się bawisz? – zaśmiał się Andres,
celując w nadjeżdżającą ciężarówkę wroga.
- Wybornie, jeszcze raz dziękuję – pobiegła
przed siebie widząc otoczonego Ethana.
- Gdzie my właściwie idziemy? – krzyknęła
Sharon idąc plecami do Leonarda, ogłuszona hukiem własnych strzałów.
Leonardo nie odpowiedział, wszedł tylko do
budynku, w którym, o dziwo, było tylko kilku wrogo nastawionych mężczyzn, z
którymi zaraz sobie poradził.
- Idź na dach – polecił dziewczynie i
przeładował bronie.
- Co? – zdziwiła się. – Mam cię tu…
- Na dach – powtórzył – Poradzę sobie.
Ta tylko przytaknęła i ruszyła po metalowych
schodach na górę.
- Chodź tu, sukinsynie! Wiem, że tu jesteś! – wrzeszczał obracając
się na wszystkie strony.
- Co się drzesz, głuchy nie jestem – na jednym
z rusztowań, a właściwie na jego poręczy, siedział wysoki mężczyzna, o
brązowych oczach i czarnych krótko ściętych, lekko potarganych włosach. Miał na sobie poprzecierane, ciemnoniebieskie
jeansy i szarą koszulkę. W dłoni trzymał spore, jak na ten rodzaj broni, uzi.
Leonard zaczął strzelać w niego bez
zastanowienia, ale mężczyźnie udało się uniknąć ostrzału i przeskoczył gdzieś w
cień.
- Nawet nie porozmawiamy, Leo? – spytał z
udawanym wyrzutem. – A gdzie chociażby: Cześć Hero, co u Ciebie?
- Gówno mnie obchodzi co u Ciebie – uniósł
jeden kącik ust we wrednym uśmiechu.
- Leo! – usłyszał krzyk dochodzący z dachu.
- Sharon?!
- Ojejku, ojejku – zaśmiał się Hero. – No
popatrz, mam deja vu. Historia lubi się powtarzać.
- Stul pysk!
- Jest problem! – krzyknęła znowu i rozległy
się strzały.
- Cóż, masz wybór, w sumie tyle czekałeś na
zemstę – westchnął. – Jednak chcesz musieć dokonywać drugiej? Walczymy, czy idziesz pomóc tej pannie?
Leonardo ponownie wymierzył w niego, ale gdy
usłyszał strzały dochodzące z góry ruszył cwałem po schodach zapominając o
przeciwniku.
Na dachu zobaczył Sharon z dwoma mężczyznami
celującymi w nią, a jej broń leżała po drugiej stronie. Niewiele się
zastanawiając, zestrzelił obu, a ich ciała opadły z hukiem na ziemie.
- Dziękuję – niespodziewanie podbiegła do
niego i go przytuliła, po chwili jednak odskoczyła. – Cicho – zauważyła. – To
koniec?
Leonardo myślami jeszcze w ramionach
dziewczyny, zbiegł ponownie po schodach na parter, ale Hero już tam nie było.
Razem z Sharon wyszli z budynku. Po przeciwnikach nie zostało nic. Isabella powoli schodziła z wieży ciśnień, bardzo uważając gdzie stawia stopy, a Ethan czekał już na nią na dole. Lucky i Leila siedzieli pod jedną ze ścian śmiejąc się z czegoś, co tak bardzo kontrastowało z całą sytuacją. Raven tylko chodził po polu walki, jakby czegoś szukał.
- Wszyscy bezpieczni? – spytał Leonardo.
- Poczuje się bezpiecznie jak stąd zejdę –
warknęła Isabella.
- Skoro małpa wlazła, to i zleźć musi –
zaśmiał się Lucky udając, że nie słyszy wiązanki wulgaryzmów kierowanych w jego
stronę.
Leonardo wraz z Sharon podeszli do kręcącego
się Ravena.
- Co się stało? – dziewczyna zaczęła podążać
za jego skupionym wzrokiem.
- Nie ma Andres – odparł, a w Leonardzie
wszystkie mięsnie spięły się jak na komendę.
- Andres?! – zaczął wrzeszczeć Leo, a słysząc
to Lucky i Leila, po rozejrzeniu się wstali z pośpiechem spod ściany i również
zaczęli nawoływać.
- Halo? – zza murku, po drugiej stronie placu,
dało się słyszeć znajomy, złośliwy ton Hero – Szukacie czegoś?
W tym momencie przez murek przeleciała jakaś
sylwetka, a głos Hero zastąpił pisk odjeżdżających w pośpiechu opon.
Wszyscy nic nie mówiąc, pobiegli w kierunku
leżącej nieruchomo na ziemi postaci, próbując wyrzucić z głów najczarniejszy
scenariusz. Jednak nie było im to dane.
Na ziemi, cały w ranach postrzałowych leżał
Andres trzęsąc się lekko z zimna i patrząc na resztę uśmiechniętymi oczami, na
tyle, na ile pozwalał mu ból.
Leonardo odrzucił broń i kucnął przy nim, a
reszta zgromadziła się wokół.
- Będzie dobrze – pocieszył go, wyjmując
drżącą ręką telefon – Zaraz ktoś przyjedzie.
- Daj spokój – powiedział tak słabym głosem,
że w Leonardzie coś się ścisnęło –
Jestem lekarzem, nie rób ze mnie głupka – uśmiechnął się. – Przykro mi, nie mam
dobrych wieści.
Sharon położyła dłoń na ramieniu Leonarda,
sama odwracając głowę próbując nie płakać. Isabella stała w ciszy ze spuszczoną
głową odgarniając, co chwilę włosy z twarzy i trzymając kurczowo za rękę
Ethana, który trzymał się od niej znacznie gorzej, zaś Raven obejmował ręką
siostrę, która ze wszystkich sił starała się uśmiechać do przyjaciela, chodź po
jej policzkach spływały łzy.
- Eej, doktorku – Lucky przykucnął po drugiej
stronie Andres, mówiąc niepodobnym do siebie, łamliwym głosem. – Twardy jesteś, wyjdziesz z tego.
- Miałeś tak do mnie nie mówić – zaśmiał się
Andres.
- Już tu jadą – powiedział Leonardo ujmując w
dłonie twarz Andres – Patrz na mnie. Musisz ze mną rozmawiać.
- Cały czas rozmawiamy – powiedział resztkami
sił.
- To dobrze – uśmiechnął się – Nie możesz
zasnąć, musimy tu czekać. Jakoś cię poskładamy do kupy.
Lucky odwrócił głowę kładąc drugą rękę na
ramieniu Leonardo, a ten zaczął nerwowo błądzić wzrokiem.
- Andres?
- poklepał go lekko po twarzy, jego oczy wciąż były otwarte – Andres?!
- Leo – zaczęła Sharon, głosem zdradzającym
płacz.
- Andres, wstawaj – wciąż do niego mówił –
Wstawaj, stary. Nie rób nam tego.
Lucky popatrzał chwilę na Leonardo, po czym
jednym ruchem ręki zamknął Andres powieki.
- Już go nie ma – powiedział do Leonardo.
- Cholera jasna! – wrzasnął Leo, wstając i idąc gdzieś przed siebie. – Kurwa! – kopnął
przewróconą już beczkę.
Wszyscy w ciszy stali nad ciałem przyjaciela.
W końcu Raven podniósł Andres i na rękach zaniósł go do furgonetki.
Po powrocie do domu, zmniejszona grupa zasiadła w salonie w
absolutnej ciszy. Nikt nic nie mówił, tylko krążący po pokoju Leonardo, co
jakiś czas klnął pod nosem. Raven stał pod oknem bawiąc się bronią, Isabella
siedziała na kanapie oparta o praktycznie nieprzytomnego Ethana. Leila stanęła
na chwilę koło brata i wyjmując mu z kurtki paczkę papierosów odpaliła jednego,
z kolei on pierwszy raz nawet nie zaprotestował. Sharon siedząca na oparciu
fotela z troską przyglądała się Leonardo. Tylko Lucky gdzieś przepadł.
- Kurwa, nie wierzę! - wrzasnął w końcu Leo, strącając
jednym ruchem ręki książki półki. - Jak mogliśmy do tego dopuścić?! Jak -
ściszył trochę głos, a Sharon zaczęła wydmuchiwać nos - Jak ja mogłem do tego
dopuścić?
- Przestań - powiedziała - Nic nie mogłeś zrobić.
- Jestem szefem! Straciłem człowieka! - wyjrzał przez okno -
Straciłem przyjaciela.
- Odpłacimy im przy najbliższej okazji - westchnął Raven.
- Co to da? - spytał z politowaniem Ethan. - To nie wróci mu
życia.
Ponownie zapanowała cisza, którą nagle przerwał Lucky
wpadając do salonu.
- Nie ma! - wrzasnął. - Prince'a nie ma!
- Co?! - Leonard krzyknął wściekły, a wszyscy zerwali się i
pobiegli na dół. Zastali tylko pustą, otwartą cele.
- Była otwarta, gdy przyszedłem. Jak mógł się wydostać? Nie
miał możliwości.
Sharon przełknęła głośno ślinę.
-To - powiedziała. - To moja wina.
- O czym ty mówisz? - zdziwiła się Leila.
- Po-powiedział mi o pułapce, a ja - spuściła wzrok. - Ja
wybiegłam po Lucky'ego, Andres i ciebie. Musiałam - urwała - Nie zamknąć celi.
- Jak mogłaś zrobić coś tak głupiego?! - zdenerwował się
Leonardo.
- Ja - głos ugrzązł jej w gardle. - Przepraszam.
- Przepraszasz?! Cudownie, wszystko gra! -kopnął drzwi celi,
a Lucky spojrzał na niego spode łba.
- Gdyby nie to, mogło być więcej ofiar - powiedział
nietypowym dla siebie ostrym tonem. - Ogarnij się i uspokój!
Leonardo chwilę patrzył na Sharon, po czym wyraz jego oczu
nagle zmienił się z rozwścieczonego, na współczujący.
- Sharon - zaczął spokojnie - Strasznie przepraszam -
przytulił ją, czego nikt, łącznie z nią się nie spodziewał.
- Aż mi niedobrze - Isabella przewróciła oczami.
Minął okrągły tydzień od zdarzenia w starej fabryce. Od tego
czasu nic nie poszło naprzód. Każdy powoli miał dość tych niespodziewanych
wakacji, czując, że marnują czas, jednak Leonardo tego nie zauważał.
Przesiadywał w swoim gabinecie, nawet już nie jadał z resztą.
Niektórzy jednak postanowili się na czymkolwiek skupić.
Leila i Lucky uporządkowali szpitalik, łącznie ze wszystkimi rzeczami Andres, a
Ethan zajął się próbami zlokalizowania Prince’a. Isabella jednak wolała się
obijać.
Było już późno w nocy, jednak Lucky nie mógł zasnąć. Leżał w
swoim pokoju, który kiedyś dzielił z Andres. Przewracał się z bok na bok,
próbował nawet odizolować swoją głowę poduszką, jednak to mu nic nie dało. Nie
dość, że od tygodnia męczył go ten pokój, to wciąż myślał nad tym, co będzie
dalej. Czuł, że gdy oni siedzą bezczynnie, to inne mafie prowadzą swoje
interesy w spokoju, a najprawdopodobniej szykują się przeciwko im. Co wtedy,
gdy atak przyjdzie niespodziewanie? W rozsypce nic nie będą mogli zdziałać.
Miał dość już takich myśli. Dźwignął się z łóżka, po czym
pokierował się po omacku do kuchni. Stojąc już w jadalni dostrzegł ciemną
postać w pobliżu lodówki.
- Kto tam jest? – krzyknął gotowy do ataku.
- Co się drzesz, jest trzecia w nocy – ofuknął go Leonardo,
którego rozpoznał dopiero wtedy, gdy oświetliło go światło otwartej lodówki.
- Co tu robisz o tej porze? – wszedł do kuchni i zaczął
przegrzebywać szafki w poszukiwaniu chipsów.
- Równie dobrze mogę spytać cię, o to samo – wyjął z lodówki
piwo i otwierając je spojrzał na Luke’a.
- Wiesz – zaczął otwierając chipsy. – Ostatnio trudno cię
spotkać.
- Wydaje ci się.
- Nie sądzę – spojrzał na niego. – Zaczniemy w końcu coś
robić?
Leonardo otworzył piwo, starając się unikać jego wzroku.
Upił łyk, a Lucky nie odpuszczał i świdrował go spojrzeniem.
- Dobranoc – powiedział Leo i wyszedł z kuchni.
- O nie, czekaj – szarpnął go za ramię.
- Nie pozwalaj sobie na za dużo – warknął, a Luke zwolnił
jego ramię z uścisku.
- Co się z tobą dzieje? – spytał głosem pełnym wyrzutu. –
Rozumiem, że cierpisz po stracie przyjaciela. Rozumiem, że się boisz stracić
następnych ludzi, ale do cholery jasnej, przestań się nad sobą użalać! Stracisz
resztę, jeśli będziemy siedzieć, tu bezczynnie!
- Chcesz mi dyktować, co robić?! Wiesz lepiej?!
- Nie – przyznał. – I ty sam też nie wiesz. Dlatego
chcę ci pomóc, wszyscy chcemy. Po tym wszystkim – spuścił na chwilę wzrok. – Nie
możemy się poddać.
Lucky patrzał na stojącego bez ruchu Leonardo,
który nawet niego nie spojrzał.
- Dobranoc – powiedział ponownie i poszedł do swojego
pokoju.
Luke był jednocześnie tak wściekły i zawiedziony,
że już go nawet nie zatrzymywał.
Leo pierwszy raz od ostatnich dni, poszedł spać
do swojej sypialni, a nie z głową na biurku w swoim gabinecie. Zamknął za sobą drzwi
i położył się do łóżka, myśląc o rozmowie, a raczej monologu, Lucky’ego. Dobrze
wiedział, że Luke ma racje, a nie lubił się mylić. Wyrzuty sumienia przyćmiewały
mu zdrowy rozsądek, jednak myśl, o tym, że przez to mógłby stracić kogoś jeszcze,
nie dawała mu spokoju.
- Jestem szefem – pomyślał – Wszyscy na mnie liczą,
a ja zachowuje się jak dzieciak. Weź się
w garść, idioto.
Zanim zdążył się rozmyślić, chwycił za telefon
i po chwili przeglądania książki kontaktowej wybrał numer.
- Stary – odezwał się niemrawy głos – Masz pojęcie,
która jest godzina.
- Jesteś mi winien przysługę, Ryan.
***
Jesteś świetna. Autor Ojca Chrzestnego nie powstydziłby się takiej fabuły. Już się nie moge doczekać kolejnego rozdziału!
OdpowiedzUsuńMyślę, że to za dużo powiedziane, ale bardzo dziękuję. ;) Mario Puzo to jeden z moich ulubionych pisarzy, co pewnie widać, więc to dla mnie ogromny komplement. Następny rozdział powinien być już dzisiaj. Pozdrawiam. ; )
UsuńRobi się coraz ciekawiej! Bardzo szybko uśmierciłaś jednego z bohaterów.. :/ ale dobrze, że to robisz bo wtedy jesr ciekawiej xD bardzo fajnie opisałaś reakcje bohaterów na śmierć przyjaciela ^^
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na kolejny rozdział! Fabuła tego opowiadanka wymiata ;3
http://cnbluestory.blogspot.com/
Cóż, musiałam to zrobić, choć było mi ciężko. Gorzej jednak będzie jak uśmiercę kogoś po kilku następnych rozdziałach, bo z czasem dłuższego przyzwyczajania się do postaci, myślę, że trudniej będzie się z niektórymi pożegnać. Każdy Twój komentarz, zawsze bardzo mnie motywuję, dziękuję. ; )
UsuńNominowałam Cię do Liebster Blog Award
OdpowiedzUsuńhttp://magic-hell-and-me.blogspot.com/2015/12/liebster-blog-award.html
Ooo! Postaram się zamieścić odpowiedzi przy następnym rozdziale. ; )
UsuńDark Sarcasm kiedy kolejny rozdział? Nie mogę się już doczekać jak będzie się rozwijać fabuła :)
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o pisanie, to się troszkę opierniczam, ale dziś mama zamiar się do tego zabierać. ; )
UsuńOczywiście po "Władcy Pierścieni". ;')
UsuńTrzymam kciuki za owocną pracę...Władca Pierścieni-pozycja obowiązkowa :)
Usuń