środa, 18 listopada 2015

"Mozaika" : Rozdział III

Jeśli chodzi, o częstotliwość postów, to ostatnio szaleję! Ponadto postawnowiłam
założyć blogowego fanpage, gdyż uznałam to za całkiem dobry pomysł na
reklamę i na większy kontakt ze wszystkimi, którzy już to czytają lub 
dopiero zaczną. 
Pamiętajcie mi, że każda opinia jest dla mnie bardzo ważna, jak i każdy czytelnik,
dlatego w tym miejscu jeszcze raz chcę podziękować tym, którzy to czytają i komentują.
Liczę, że ucieszy was moje teraźniejsze tempo pisania. ;) 

FANPAGE









Leonardo jadąc z resztą osób mających wziąć udział w zadaniu, zaparkował dwie przecznice wcześniej, żeby dostać się niepostrzeżenie na teren fabryczny.

- Nie chce mi się  iść z buta – westchnęła Isabella wysiadając z auta, po czym szybko zatkała nos. – Jak tu cuchnie!
- Tam są oczyszczalnie – powiedział Raven wskazując kilka budynków znajdujących się niedaleko.

Dziewczyna rozejrzała się. Przed oczyszczalnią było kilka blokowisk i domków jednorodzinnych. Okolica, mimo że otoczona blaskiem zachodzącego już słońca, była szara i ponura. Wszystkie budynki wyglądały bardzo podobnie.

- Kto by chciał tu mieszkać?
- Cóz, są ludzie, którzy się tu wychowywali, są też ludzie, którzy nie mają zbytniego wyboru – Raven poszedł przodem, a za nim Leonardo.
- Kochanie – Ethan dołączył do swojej dziewczyny i dodał szeptem. – Raven i Leila się tu wychowywali.
- Na litość boską – westchnęła, ale wyraźnie się skrępowała. – Nie miałam pojęcia.
- Nic się nie stało – uśmiechnął się do niej, a ona wciąż udawała niewzruszoną, choć Ethan wiedział, że tak nie jest.

Przeszli na podwórka, żeby nie musieć iść główną ulicą, a niebo całkowicie zdążyło się ściemnić. Doszli w końcu do ogromnego płotu, za którym znajdował się stary, nieużywany budynek na wielkim placu fabrycznym.

- Cicho tu – zauważył Raven.
- Podsadź mnie – szturchnął go Leonard, a Raven układając ręce w koszyczek, pomógł się mu przedostać na drugą stronę.

Potem pomógł przejść Isabelli, Ethanowi i Andres, a sam zaczął sprawnie wdrapywać się po płocie.

Kiedy wszyscy znaleźli się po drugiej stronie, wyciągnęli po cichu broń i ruszyli w głąb placu.

- Przecież tu miała być dostawa – rozglądał się Ethan.

Raven zatrzymał się na chwilę i przeładował broń.

- To pułapka – splunął na ziemie, po czym się odwrócił i zestrzelił uzbrojonego mężczyznę stojącego na dachu.

Rozpętało się piekło. Strzały zaczęły nadlatywać ze wszystkich stron. Wszyscy się rozbiegli, a wróg miał zdecydowaną przewagę liczebną.

Isabella była z nich wszystkich najszybsza i zdążyła dostać się na szczyt wieży ciśnień z karabinem na placach, skąd miała dobre miejsce do celowania, ale sama też była łatwym celem. Ethan przylgnął do jednej ze ścian nieużywanej fabryki i kątem oka obserwując jak radzi sobie Isabella, strzelał w nogi lub brzuch przeciwników przebiegających w pobliżu. Leonard i Raven znajdowali się po przeciwnej stronie placu. Raven miał dobrze wyszkolone wszystkie zmysły, potrafił poruszać się na ślepo, korzystając z samego słuchu, jednocześnie robiąc zręczne uniki, z kolei Leonard był jak taran. Ze swoimi dwoma karabinami maszynowymi szedł zmiatając wszystko, co pojawiało się na jego drodze.

To jednak powoli nie wystarczało. W miejsce jednego zestrzelonego przeciwnika pojawiał się następny, strzelanina zdawała się nie mieć końca.

Nagle pod fabrykę podjechała czarna furgonetka z Luckym na przyczepie, który od razu z niej zeskoczył i zaczął torować sobie drogę dwoma ciemnymi pistoletami z wyrytymi jego inicjałami na lufach. Jego miejsce na przyczepie z kolei zajął Andres z wielką wyrzutnią RPG skonstruowaną przez niego samego. W tym czasie gdy Andres zmieniał wszystko w proch i pył, Sharon zdążyła znaleźć się koło Leonardo i osłaniać go widząc, że zmierza w konkretnym kierunku, zaś Leila szybko wychwyciła wzrokiem brata, po czym spojrzała na twarze dwóch mężczyzn, którzy stanęli przed nią.

- Cywil? – spytał jeden, a ta uśmiechnęła się niezręcznie.
- Mucios gracias porvavore seniora, merci – wypaliła.
- Co?
- Po mojemu to: zejdź mi z drogi, łajzo – uruchomiła karabin maszynowy ukryty w futerale na gitarę.
- Dobrze się bawisz? – zaśmiał się Andres, celując w nadjeżdżającą ciężarówkę wroga.
- Wybornie, jeszcze raz dziękuję – pobiegła przed siebie widząc otoczonego Ethana.


- Gdzie my właściwie idziemy? – krzyknęła Sharon idąc plecami do Leonarda, ogłuszona hukiem własnych strzałów.

Leonardo nie odpowiedział, wszedł tylko do budynku, w którym, o dziwo, było tylko kilku wrogo nastawionych mężczyzn, z którymi zaraz sobie poradził.

- Idź na dach – polecił dziewczynie i przeładował bronie.
- Co? – zdziwiła się. – Mam cię tu…
- Na dach – powtórzył – Poradzę sobie.

Ta tylko przytaknęła i ruszyła po metalowych schodach na górę.

- Chodź tu, sukinsynie!  Wiem, że tu jesteś! – wrzeszczał obracając się na wszystkie strony.
- Co się drzesz, głuchy nie jestem – na jednym z rusztowań, a właściwie na jego poręczy, siedział wysoki mężczyzna, o brązowych oczach i czarnych krótko ściętych, lekko potarganych włosach.  Miał na sobie poprzecierane, ciemnoniebieskie jeansy i szarą koszulkę. W dłoni trzymał spore, jak na ten rodzaj broni, uzi.

Leonard zaczął strzelać w niego bez zastanowienia, ale mężczyźnie udało się uniknąć ostrzału i przeskoczył gdzieś w cień.

- Nawet nie porozmawiamy, Leo? – spytał z udawanym wyrzutem. – A gdzie chociażby: Cześć Hero, co u Ciebie?
- Gówno mnie obchodzi co u Ciebie – uniósł jeden kącik ust we wrednym uśmiechu.
- Leo! – usłyszał krzyk dochodzący z dachu.
- Sharon?!
- Ojejku, ojejku – zaśmiał się Hero. – No popatrz, mam deja vu. Historia lubi się powtarzać.
- Stul pysk!
- Jest problem! – krzyknęła znowu i rozległy się strzały.
- Cóż, masz wybór, w sumie tyle czekałeś na zemstę – westchnął. – Jednak chcesz musieć dokonywać drugiej?  Walczymy, czy idziesz pomóc tej pannie?

Leonardo ponownie wymierzył w niego, ale gdy usłyszał strzały dochodzące z góry ruszył cwałem po schodach zapominając o przeciwniku.

Na dachu zobaczył Sharon z dwoma mężczyznami celującymi w nią, a jej broń leżała po drugiej stronie. Niewiele się zastanawiając, zestrzelił obu, a ich ciała opadły z hukiem na ziemie.

- Dziękuję – niespodziewanie podbiegła do niego i go przytuliła, po chwili jednak odskoczyła. – Cicho – zauważyła. – To koniec?

Leonardo myślami jeszcze w ramionach dziewczyny, zbiegł ponownie po schodach na parter, ale Hero już tam nie było.

Razem z Sharon wyszli z budynku. Po przeciwnikach nie zostało nic. Isabella powoli schodziła z wieży ciśnień, bardzo uważając gdzie stawia stopy, a Ethan czekał już na nią na dole. Lucky i Leila siedzieli pod jedną ze ścian śmiejąc się z czegoś, co tak bardzo kontrastowało z całą sytuacją. Raven tylko chodził po polu walki, jakby czegoś szukał.

- Wszyscy bezpieczni? – spytał Leonardo.
- Poczuje się bezpiecznie jak stąd zejdę – warknęła Isabella.
- Skoro małpa wlazła, to i zleźć musi – zaśmiał się Lucky udając, że nie słyszy wiązanki wulgaryzmów kierowanych w jego stronę.

Leonardo wraz z Sharon podeszli do kręcącego się Ravena.

- Co się stało? – dziewczyna zaczęła podążać za jego skupionym wzrokiem.
- Nie ma Andres – odparł, a w Leonardzie wszystkie mięsnie spięły się jak na komendę.
- Andres?! – zaczął wrzeszczeć Leo, a słysząc to Lucky i Leila, po rozejrzeniu się wstali z pośpiechem spod ściany i również zaczęli nawoływać.
- Halo? – zza murku, po drugiej stronie placu, dało się słyszeć znajomy, złośliwy ton Hero – Szukacie czegoś?

W tym momencie przez murek przeleciała jakaś sylwetka, a głos Hero zastąpił pisk odjeżdżających w pośpiechu opon.

Wszyscy nic nie mówiąc, pobiegli w kierunku leżącej nieruchomo na ziemi postaci, próbując wyrzucić z głów najczarniejszy scenariusz. Jednak nie było im to dane.
Na ziemi, cały w ranach postrzałowych leżał Andres trzęsąc się lekko z zimna i patrząc na resztę uśmiechniętymi oczami, na tyle, na ile pozwalał mu ból. 

Leonardo odrzucił broń i kucnął przy nim, a reszta zgromadziła się wokół.

- Będzie dobrze – pocieszył go, wyjmując drżącą ręką telefon – Zaraz ktoś przyjedzie.
- Daj spokój – powiedział tak słabym głosem, że w  Leonardzie coś się ścisnęło – Jestem lekarzem, nie rób ze mnie głupka – uśmiechnął się. – Przykro mi, nie mam dobrych wieści.

Sharon położyła dłoń na ramieniu Leonarda, sama odwracając głowę próbując nie płakać. Isabella stała w ciszy ze spuszczoną głową odgarniając, co chwilę włosy z twarzy i trzymając kurczowo za rękę Ethana, który trzymał się od niej znacznie gorzej, zaś Raven obejmował ręką siostrę, która ze wszystkich sił starała się uśmiechać do przyjaciela, chodź po jej policzkach spływały łzy.

- Eej, doktorku – Lucky przykucnął po drugiej stronie Andres, mówiąc niepodobnym do siebie, łamliwym głosem.  – Twardy jesteś, wyjdziesz z tego.
- Miałeś tak do mnie nie mówić – zaśmiał się Andres.
- Już tu jadą – powiedział Leonardo ujmując w dłonie twarz Andres – Patrz na mnie. Musisz ze mną rozmawiać.
- Cały czas rozmawiamy – powiedział resztkami sił.
- To dobrze – uśmiechnął się – Nie możesz zasnąć, musimy tu czekać. Jakoś cię poskładamy do kupy.

Lucky odwrócił głowę kładąc drugą rękę na ramieniu Leonardo, a ten zaczął nerwowo błądzić wzrokiem.

- Andres?  - poklepał go lekko po twarzy, jego oczy wciąż były otwarte – Andres?!
- Leo – zaczęła Sharon, głosem zdradzającym płacz.
- Andres, wstawaj – wciąż do niego mówił – Wstawaj, stary. Nie rób nam tego.

Lucky popatrzał chwilę na Leonardo, po czym jednym ruchem ręki zamknął Andres powieki.

- Już go nie ma – powiedział do Leonardo.
- Cholera jasna! – wrzasnął Leo, wstając  i idąc gdzieś przed siebie. – Kurwa! – kopnął przewróconą już beczkę.
Wszyscy w ciszy stali nad ciałem przyjaciela. W końcu Raven podniósł Andres i na rękach zaniósł go do furgonetki.

Po powrocie do domu, zmniejszona grupa zasiadła w salonie w absolutnej ciszy. Nikt nic nie mówił, tylko krążący po pokoju Leonardo, co jakiś czas klnął pod nosem. Raven stał pod oknem bawiąc się bronią, Isabella siedziała na kanapie oparta o praktycznie nieprzytomnego Ethana. Leila stanęła na chwilę koło brata i wyjmując mu z kurtki paczkę papierosów odpaliła jednego, z kolei on pierwszy raz nawet nie zaprotestował. Sharon siedząca na oparciu fotela z troską przyglądała się Leonardo. Tylko Lucky gdzieś przepadł.

- Kurwa, nie wierzę! - wrzasnął w końcu Leo, strącając jednym ruchem ręki książki półki. - Jak mogliśmy do tego dopuścić?! Jak - ściszył trochę głos, a Sharon zaczęła wydmuchiwać nos - Jak ja mogłem do tego dopuścić?
- Przestań - powiedziała - Nic nie mogłeś zrobić.
- Jestem szefem! Straciłem człowieka! - wyjrzał przez okno - Straciłem przyjaciela.
- Odpłacimy im przy najbliższej okazji - westchnął Raven.
- Co to da? - spytał z politowaniem Ethan. - To nie wróci mu życia.

Ponownie zapanowała cisza, którą nagle przerwał Lucky wpadając do salonu.

- Nie ma! - wrzasnął. - Prince'a nie ma!
- Co?! - Leonard krzyknął wściekły, a wszyscy zerwali się i pobiegli na dół. Zastali tylko pustą, otwartą cele.
- Była otwarta, gdy przyszedłem. Jak mógł się wydostać? Nie miał możliwości.

Sharon przełknęła głośno ślinę.

-To - powiedziała. - To moja wina.
- O czym ty mówisz? - zdziwiła się Leila.
- Po-powiedział mi o pułapce, a ja - spuściła wzrok. - Ja wybiegłam po Lucky'ego, Andres i ciebie. Musiałam - urwała - Nie zamknąć celi.
- Jak mogłaś zrobić coś tak głupiego?! - zdenerwował się Leonardo.
- Ja - głos ugrzązł jej w gardle. - Przepraszam.
- Przepraszasz?! Cudownie, wszystko gra! -kopnął drzwi celi, a Lucky spojrzał na niego spode łba.
- Gdyby nie to, mogło być więcej ofiar - powiedział nietypowym dla siebie ostrym tonem. - Ogarnij się i uspokój!

Leonardo chwilę patrzył na Sharon, po czym wyraz jego oczu nagle zmienił się z rozwścieczonego, na współczujący.

- Sharon - zaczął spokojnie - Strasznie przepraszam - przytulił ją, czego nikt, łącznie z nią się nie spodziewał.
- Aż mi niedobrze - Isabella przewróciła oczami.



Minął okrągły tydzień od zdarzenia w starej fabryce. Od tego czasu nic nie poszło naprzód. Każdy powoli miał dość tych niespodziewanych wakacji, czując, że marnują czas, jednak Leonardo tego nie zauważał. Przesiadywał w swoim gabinecie, nawet już nie jadał z resztą.
Niektórzy jednak postanowili się na czymkolwiek skupić. Leila i Lucky uporządkowali szpitalik, łącznie ze wszystkimi rzeczami Andres, a Ethan zajął się próbami zlokalizowania Prince’a. Isabella jednak wolała się obijać.

Było już późno w nocy, jednak Lucky nie mógł zasnąć. Leżał w swoim pokoju, który kiedyś dzielił z Andres. Przewracał się z bok na bok, próbował nawet odizolować swoją głowę poduszką, jednak to mu nic nie dało. Nie dość, że od tygodnia męczył go ten pokój, to wciąż myślał nad tym, co będzie dalej. Czuł, że gdy oni siedzą bezczynnie, to inne mafie prowadzą swoje interesy w spokoju, a najprawdopodobniej szykują się przeciwko im. Co wtedy, gdy atak przyjdzie niespodziewanie? W rozsypce nic nie będą mogli zdziałać.

Miał dość już takich myśli. Dźwignął się z łóżka, po czym pokierował się po omacku do kuchni. Stojąc już w jadalni dostrzegł ciemną postać w pobliżu lodówki.

- Kto tam jest? – krzyknął gotowy do ataku.
- Co się drzesz, jest trzecia w nocy – ofuknął go Leonardo, którego rozpoznał dopiero wtedy, gdy oświetliło go światło otwartej lodówki.
- Co tu robisz o tej porze? – wszedł do kuchni i zaczął przegrzebywać szafki w poszukiwaniu chipsów.
- Równie dobrze mogę spytać cię, o to samo – wyjął z lodówki piwo i otwierając je spojrzał na Luke’a.
- Wiesz – zaczął otwierając chipsy. – Ostatnio trudno cię spotkać.
- Wydaje ci się.
- Nie sądzę – spojrzał na niego. – Zaczniemy w końcu coś robić?

Leonardo otworzył piwo, starając się unikać jego wzroku. Upił łyk, a Lucky nie odpuszczał i świdrował go spojrzeniem.

- Dobranoc – powiedział Leo i wyszedł z kuchni.
- O nie, czekaj – szarpnął go za ramię.
- Nie pozwalaj sobie na za dużo – warknął, a Luke zwolnił jego ramię z uścisku.
- Co się z tobą dzieje? – spytał głosem pełnym wyrzutu. – Rozumiem, że cierpisz po stracie przyjaciela. Rozumiem, że się boisz stracić następnych ludzi, ale do cholery jasnej, przestań się nad sobą użalać! Stracisz resztę, jeśli będziemy siedzieć, tu bezczynnie!
- Chcesz mi dyktować, co robić?! Wiesz lepiej?!
- Nie – przyznał. – I ty sam też nie wiesz. Dlatego chcę ci pomóc, wszyscy chcemy. Po tym wszystkim – spuścił na chwilę wzrok. – Nie możemy się poddać.

Lucky patrzał na stojącego bez ruchu Leonardo, który nawet niego nie spojrzał.
- Dobranoc – powiedział ponownie i poszedł do swojego pokoju.

Luke był jednocześnie tak wściekły i zawiedziony, że już go nawet nie zatrzymywał.

Leo pierwszy raz od ostatnich dni, poszedł spać do swojej sypialni, a nie z głową na biurku w swoim gabinecie. Zamknął za sobą drzwi i położył się do łóżka, myśląc o rozmowie, a raczej monologu, Lucky’ego. Dobrze wiedział, że Luke ma racje, a nie lubił się mylić. Wyrzuty sumienia przyćmiewały mu zdrowy rozsądek, jednak myśl, o tym, że przez to mógłby stracić kogoś jeszcze, nie dawała mu spokoju.

- Jestem szefem – pomyślał – Wszyscy na mnie liczą, a ja zachowuje się jak dzieciak.  Weź się w garść, idioto.

Zanim zdążył się rozmyślić, chwycił za telefon i po chwili przeglądania książki kontaktowej wybrał numer.

- Stary – odezwał się niemrawy głos – Masz pojęcie, która jest godzina.
- Jesteś mi winien przysługę, Ryan.

***

10 komentarzy:

  1. Jesteś świetna. Autor Ojca Chrzestnego nie powstydziłby się takiej fabuły. Już się nie moge doczekać kolejnego rozdziału!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że to za dużo powiedziane, ale bardzo dziękuję. ;) Mario Puzo to jeden z moich ulubionych pisarzy, co pewnie widać, więc to dla mnie ogromny komplement. Następny rozdział powinien być już dzisiaj. Pozdrawiam. ; )

      Usuń
  2. Robi się coraz ciekawiej! Bardzo szybko uśmierciłaś jednego z bohaterów.. :/ ale dobrze, że to robisz bo wtedy jesr ciekawiej xD bardzo fajnie opisałaś reakcje bohaterów na śmierć przyjaciela ^^
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział! Fabuła tego opowiadanka wymiata ;3

    http://cnbluestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, musiałam to zrobić, choć było mi ciężko. Gorzej jednak będzie jak uśmiercę kogoś po kilku następnych rozdziałach, bo z czasem dłuższego przyzwyczajania się do postaci, myślę, że trudniej będzie się z niektórymi pożegnać. Każdy Twój komentarz, zawsze bardzo mnie motywuję, dziękuję. ; )

      Usuń
  3. Nominowałam Cię do Liebster Blog Award
    http://magic-hell-and-me.blogspot.com/2015/12/liebster-blog-award.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo! Postaram się zamieścić odpowiedzi przy następnym rozdziale. ; )

      Usuń
  4. Dark Sarcasm kiedy kolejny rozdział? Nie mogę się już doczekać jak będzie się rozwijać fabuła :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o pisanie, to się troszkę opierniczam, ale dziś mama zamiar się do tego zabierać. ; )

      Usuń
    2. Oczywiście po "Władcy Pierścieni". ;')

      Usuń
    3. Trzymam kciuki za owocną pracę...Władca Pierścieni-pozycja obowiązkowa :)

      Usuń