niedziela, 15 listopada 2015

"Mozaika" : Rozdział II

Przede wszystkim proszę o wybaczenie, za długą nieobecność. Mam złamaną rękę, więc pisanie samo w sobie
idzie mi dość mozolnie. Jednak już jestem daję znak życia. Wiem, że prawdopodobnie większość
z Was czeka na następny rozdział "Kiedy zapłacze niebo", ale to też już wkrótce.
"The Mosaic" to bardo ważna rzecz dla mnie i też zachęcam do czytania. ; ) 








- Wszystko gra? – Isabella pomogła Leili wstać z podłogi. – Słyszałam strzał.
- Tak, nic mi nie jest – odwróciła się w stronę ściany, w której utknęła kula. – O mały włos – wydyszała, a do pokoju wbiegła grupka uzbrojonych mężczyzn z karabinami maszynowymi.
- Zabieraj go! – Isabella zaczęła strzelać.
- Osłaniam cię! – przed Leilą nagle pojawiła się Sharon przeładowując magazynek.

Leila chwyciła mężczyznę za nogi i jakimś cudem udało jej się  go wyciągnąć go na korytarz, gdy dziewczyny powstrzymywały ostrzał. Pokierowała się z nim do tylnego wyjścia i okrążyła budynek, by jak najszybciej znaleźć się w samochodzie.

- Właź, do jasnej cholery! – pchając go do auta uderzyła go z całej siły w głowę o dach.

Kiedy już jej się udało, zamknęła drzwi na klucz, po czym wyjęła z bagażnika dwa srebrne pistolety i wbiegła z powrotem do środka, tym razem głównym wejściem, gdzie w holu znajdowała się już Sharon i Isabelle za barem, ostrzeliwane przez około dziesięciu mężczyzn.
Leila otworzyła ogień strzelając dwóm mężczyznom w nogi, po czym uderzyła jednego krzesłem, które akurat znalazło się w zasięgu jej ręki. Dziewczyny wyskoczyły zza baru, nie przestając strzelać do reszty i po kilkunastu sekundach udało im się uciec do samochodu i odjechać stamtąd jak najdalej. 

- No nieźle – Isabella otarła pot z czoła i poprawiła fryzurę w lusterku za oknem.
- Co się dzieję? – mężczyzna spytał niemrawo, jednak zaraz znów stracił przytomność, gdy Leila uderzyła go pistoletem w głowę.
- Mamy niezłego farta – powiedziała Sharon, zaciskając na kierownicy mocno rozgrzane ręce.
- Może po prostu to kwestia mojej niesamowitości? – uśmiechnęła się dumnie Isabella.
- Nie. To fart.

Drogę do domu przebyły w niemal całkowitej ciszy, pomijając zgryźliwości rzucane do siebie nawzajem przez Isabelle i Sharon.




Leonardo siedział w swoim gabinecie przy masywnym mahoniowym biurku. Odwracał głowę, to do okna, to do biurka, odchylając się przy tym na skórzanym fotelu.  Niektóre wspomnienia wciąż wywoływały nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej, który utrudniał mu oddychanie. Jednak po wszystkich głuchych dialogach, które odbywał sam ze sobą, rozumiał uczucie, które co jakiś czas wraca do niego jak rzucony kilka dni wcześniej bumerang. Wiedział, że to nie jest już spotęgowane przez lata poczucie winy, a ludzka tęsknota.

Odsunął szufladę biurka i wyjął z niej zdjęcie zielonookiej dziewczyny. Uśmiechnął się mimowolnie, ale po chwili odrzucił głowę na oparcie fotela i zaciskając zęby odgarnął włosy.

- Można? – w drzwiach pojawił się Lucky.
- Nie umiesz pukać? – spytał chowając zdjęcie do szuflady.
- Mógłbym, ale takie ceregiele, to tylko strata czasu. – wyszczerzył się, a Leo pokręcił głową.
- Spieszy ci się?
- W sumie chcemy pogadać.
- My?
- E, hej – zza drzwi wyłonił się z niezręcznym uśmiechem Andres. – Nie chcieliśmy przeszkadzać.
- Mów za siebie, dla mnie to już powołanie – spojrzał w przestrzeń.
- Coś się stało? – zaniepokoił się Leonard wstając od biurka, kierując się w stronę okna.
- O to chodzi, że nic – zaczął Andres, a gdy Leon spojrzał na niego pytająco, kontynuował. – Jest za cicho.
- Nie wystarcza ci jego trajkotanie? – spytał półśmiechem wskazując głową na Luke’a.
- Ja serio mówię – westchnął, a Lucky udawał obrażonego. – Taka podejrzana cisza przed burzą. Mam tu na myśli GP[1].

Leonardo odwrócił wzrok do okna i sprawiając wrażenie jakby zapomniał o rozmówcach.

- Im dłużej morda Hero pozostaje żywa, tym mniejszą mam ochotę na nią patrzeć.
- Więc – przeciągnął Lucky. – Zmień mu status życia na facebooku.

Andres i Leonardo nawet nie posilili się na komentarz, a Lucky przeżył załamanie związane z faktem, że nikt nie zaśmiał się z jego żartu.

- Mnie też to martwi – powiedział Leonardo, odchodząc od okna i podpierając się o biurko. – Pytanie , czy czekać na ich ruch, czy wyjść im naprzeciw.
- Ja tam bym nie czekał – odezwał się Raven, który nie wiadomo skąd i kiedy zmaterializował się w fotelu Leonarda.
- Jak ty to… – patrzył na niego nie dowierzając hipis. – Ciebie tu nie było!
- Nie jestem pewien, co będzie lepsze.

Andres usiadł na kanapie pod oknem stukając palcami w jej oparcie, zaś Lucky całą swoją uwagę poświęcił ścianie.

- Najlepszą obroną jest atak – zauważył Raven.
- A co, jeśli to pułapka? – zamyślił się Andres, a Lucky błądził wzrokiem po ścianie. – Mogą spodziewać się naszego ataku.
- To zbyt duże ryzyko, nawet jeśli nie dają nam oznak życia. – Leo wziął głęboki oddech. – Więc, co teraz?

Lucky zrozumiał na co patrzy, gdy czerwona kropka przeniosła się na głowę Leo.

- Uważaj! – rzucił się na Leonardo, a kula zmieniła w pył szklaną gablotę z modelem statku.

Raven zerwał się z miejsca i razem z Andres wybiegli z gabinetu wyciągając  w pośpiechu broń. Leo rozejrzał się oszołomiony, gdy Luke pomagał mu stać, po czym otarł o koszulę poranione od szkła ręce.

- Co to było?! – Lucky podbiegł do okna w nadziei, że jeszcze zobaczy strzelca, ale widział tylko biegnących po podwórku Andresa i Ravena.
- Zajebię go. – Leonardo sięgnął do witryny nad biurkiem i wyjął z niej swoją ulubioną strzelbę.
- Myślisz, że to Hero?
- A kto inny? Wywołaliśmy diabła.



Gdy Sharon, Leila i Isabella wróciły, było dopiero południe. Na zewnątrz rezydencji było całkowicie spokojnie, choć niemożliwym było, żeby o tej godzinie, ktoś jeszcze spał.

- Ostrożnie z nim – powiedziała Sharon, gdy Leila samotnie próbowała się uporać z nieprzytomnym mężczyzną. – Musimy mieć z kim rozmawiać.

Leila rzuciła jej tylko zirytowane spojrzenie, po czym nic nie mówiąc wyrzuciła mężczyznę na bruk i zamknęła drzwi auta.

- Jestem zdegustowana warunkami w jakich musiałam spać – przeciągnęła się Isabella.
- Mogę ci załatwić zdecydowanie dłuższy sen. – burknęła Sharon i wszystkie ruszyły do drzwi, nie zwracając uwagi na to, że Leila po prostu ciągnie mężczyznę po ziemi. 

Ku ich zdziwieniu hol był również pusty, a z innych pokoi nie dochodziły nawet najcichsze dźwięki.

- Gdzie ich wywiało? – rozejrzała się Sharon, a Leila oparła zakładnika o wielki renesansowy zegar.
- To nawet lepiej – Isabella już wchodziła na schody. – Przynajmniej się wyśpię.
- Zaraz na mordzie ci zrobię przemeblowanie! – dało się słyszeć wrzask Leonarda, dochodzący z części piwnicznych.

Isabella tylko westchnęła widząc, że Sharon już kieruje się do wschodniego korytarza, prowadzącego na schody do piwnicy. Ruszyła w tym samym kierunku obserwując jak Leila obija Marlona o każdy stopień na schodach.

Trafiły do części z celami, a przed jedną z nich zebrali się wszyscy domownicy.

- Co się dzieję? – zaciekawiła się Isabella i wyszła na przód, podczas gdy Leila już zamykała mężczyznę za kratą.

W celi, przed którą wszyscy się zgromadzili, siedział pod ścianą szczupły mężczyzna, o czarnych włosach sięgających do ramion. Jedno oko miał błękitne, a drugie szare. Jego wykrzywione w szyderczym uśmiechu usta, dodawały mu psychopatycznego wyrazu, a biały rękaw jego jedwabnej koszuli krwią zdradzał ranę postrzałową.

- Powiesz coś wreszcie?! – wrzeszczał wściekły Leonardo. – Kto cię nasłał?!

Przez pierwszą chwilę nic nie odpowiedział, wciąż sprawiając wrażenie drwiącego z całej tej sytuacji.

- Ogłuchłeś?!
- Już mówiłem – jego głos, niski i spokojny, wywoływał nieprzyjemne dreszcze na całym ciele. – Istota najwyższa.
- Lepiej mnie trzymajcie! – Leonardo w złości odsunął się na chwilę. – Twierdzisz, że Bóg cię przysłał?!
- Tego nie powiedziałem.
- Więc kogo masz przez to na myśli? – spytał Ethan zdecydowanie spokojniej niż Leo.
- A ty kogo masz na myśli, mówiąc Bóg? – przeszył go wzorkiem tak, że Ethan w pewnym momencie się wzdrygnął.
- Słuchaj pajacu – Leonardo przyparł go do ściany. – To nie lekcja religii, tylko twoja walka o ostatnie godziny, więc współpracuj! 

Tajemniczy mężczyzna odwrócił na chwilę wzrok, po czym objął nim każdego z osobna.

- Zabawne kukiełki – zamknął oczy i uśmiechnął się do siebie. – Jestem Prince.
- To nie teatrzyk – powiedział Raven. – Zaczniesz mówić do rzeczy, czy na zawsze ukrócić Ci język?
- Kto by pomyślał – przyjrzał mu się jak obiektowi badawczemu i zamyślił się na chwilę. – Że z tego małego przestraszonego dzieciaka wyrośnie ktoś pozornie pozbawiony emocji.
- Mnie w tą swoją chorą zabawę nie wciągniesz.
- Daj spokój, do niego jak grochem o ścianę – załamał się Andres, a Leo już nerwowo kręcił się po celi.
- Jesteś tu lekarzem? – spytał więzień niby to zwyczajnie.
- Tak.
- Wymiękłeś?

Nikt nie miał pojęcia, o czym bredzi pojmany, patrzeli na niego jak na obłąkanego. Wszyscy, z wyjątkiem Andres, którego opanowanie powoli ustępowało miejsca gorączce.

- Mam cię – Prince ułożył z palców pistolet imitując strzał.
- Moja cierpliwość się kończy – Leo uderzył go z całej siły twarz, ale tamten nic sobie z tego nie robił i wciąż przyglądał się Andres, który nawet nie drgnął.
- Ile to już – zaczął. – Cztery? Pięć lat, odkąd odszedłeś ze szpitala?
- Nie twój interes. Lepiej mów coś, co może wydłuży Ci życie o kilka godzin.
- Myślałem, że wydłużanie życia, to zadanie lekarza. Jednak po straceniu tych dzieci, chyba nie każdego  – uśmiechnął się ironicznie, po czym  zgiął w pół, po otrzymaniu kolejnej kuli, tym razem w brzuch.
- Leo! - Sharon szarpnęła go za ramię.
- Gnoju! – warknął chowając broń. – Masz prawo do głosu, tylko w tym, o co pytam!

Nie powiedział ani słowa, tylko spojrzał spode łba na wściekłego Leonarda. Andres obudzony strzałem ruszył się z miejsca, by móc opatrzyć ranę Prince’a.

- Zwariowałeś? – zdziwił się Lucky, łapiąc go za nadgarstek.
- Jak się wykrwawi nic się nie dowiemy, poza tym, nie ważne jaki, ale to też człowiek – powiedział cicho i wyrwał rękę z uścisku zmierzając do rannego.
- Halo? – dało się słyszeć z odległości kilku celi, zmęczony głos. – Gdzie ja jestem?
- To Marlon? – Leonardo już spokojniej zwrócił się do Sharon. – Tak.
- Isabella – przywołał ich ruchem ręki. – Chodź z nami, trzeba z nim pogadać. Na niego – spojrzał kątem oka na uśmiechającego się Prince’a – Szkoda mi czasu. Leila, Raven, zostańcie z Andres, póki go nie opatrzy. Lucky, Ethan spróbujcie ustalić jaki on ma związek z GP.

Prince parsknął śmiechem, ale Leonardo zignorował to i razem z resztą wyszedł z celi. Opatrywany mężczyzna przyjrzał się ponownie Andres, po czym przeniósł wzrok na stojące w przejściu rodzeństwo.

- Piętnaście lat – pokręcił głową Prince, a Raven odpalił papierosa.  – Ile miałeś wtedy lat? Osiem?
- Wyższa matematyka. Chcesz kalkulator?
- Byłeś dzieciakiem.
- Jak każdy.
- Cóż – wzruszył ramionami, po czym skrzywił się z bólu. – Na pewno nie byłeś taki jak każdy.
- Dzieci jak dzieci – wtrąciła Leila, równie spokojnym tonem, co jej brat, a Andres nasłuchiwał ich rozmowy nie zaprzestając zszywania rany więźnia.

- Wiem wszystko – powiedział, po chwili ciszy Prince. – Wszystko o was wszystkich razem wziętych, jak i o każdym z osobna.
- Widać dużo Ci to dało skoro tu jesteś – Raven spojrzał na niego wypuszczając dym papierosa.
- Nawet nie wiesz jak wiele – jego twarz nabrała wyrazu zadowolenia. – Tyle, ile siły potrzebnej dziecku do zabicia własnych rodziców.

Andres przerwał na chwilę szycie i spojrzał na rodzeństwo. Raven sprawiał wrażenie niewzruszonego, a Leila zatopiła wzrok w Prince’u, który był widocznie z siebie dumny.

- To ciekawa historia – odezwał się w końcu Raven, tym samym monotonnym tonem, niezależnym od tematu rozmowy. – Skąd ją znasz?
- Mówiłem, że wiem wszystko.
- Myślę jednak – odchrząknęła Leila i mówiła już nie tak spokojnie jak wcześniej. – Że ta wiedza, w tym miejscu i w twojej obecnej sytuacji – rozejrzała się po pomieszczeniu z uśmiechem. – Na nic ci się nie przyda.

Raven przyglądał się siostrze. Mimo pozornego chłodu, który zawsze bił od niej, wiedział, że już się denerwuje. Była bardzo dobra w kryciu emocji, ale nie tak dobra jak jej brat.

- Może idź na górę – zaproponował.
- Nie, wszystko jest okej.
- Ciebie też mam – tym razem Prince wymierzył uformowanym z palców pistoletem, w kierunku dziewczyny.
- Mylisz się – przeciągnęła się, a Andres wstał z podłogi.
- Skończyłem - zwrócił się do Prince’a. – Następnym razem Leo będzie celował w głowę, a tego nie pozszywam.
- Dobrze, dobrze, będę grzeczny – oparł się o ścianię. – Bawię się tu wyśmienicie.
- Bardzo nas to cieszy, bo trochę tu zabawisz – Raven zamknął celę, gdy Andres i Leila już z niej wyszli i ruszył z nimi w ślady za Leonardem i Isabelą, którzy już wychodzili od Marlona.
- Zaczął coś mówić? – spytał już mniej nerwowo Leonardo.
- Nic konkretnego – odparł Raven, świdrowany wzrokiem przez Andres.
- Leo – zaczęła Leila, po czym ściszyła głos. – Wydaje mi się, że on faktycznie nie ma nic wspólnego z GP.
- Skąd takie wnioski?

Leila próbowała znaleźć jakieś logiczne argumenty, na poparcie swojej teorii.

- No – westchnęła. – Nie wiem. Tak czuję.
- Przeczucia, to trochę za mało. Takich świrów tylko Hero gromadzi.
- GP i Hero, to nie odpowiedź na wszystkie problemy – przewróciła oczami, po czym odwróciła głowę. – Po prostu czuję, że on nie ma z nimi nic wspólnego.
- Nie wierzę, że to mówię – Isabella wzięła głęboki oddech. – Ale zgadzam się z nią. Dał się postrzelić, jak by nie patrzeć.
- Jest ostro popierdolony – zauważył Leo. – Poza tym, to na razie nasze najmniejsze z martwienie.
- Nie powiedziałabym – dodała cicho Leila, a Leonardo udał, że tego nie słyszał.
- Marlon był bardziej wylewny – powiedział szczęśliwy. – Dziś po południu GP przejmą umówioną od dawna dostawę ładunków wybuchowych od DP. W nocy, w fabryce gdzie to składują, będą praktycznie wszyscy, którzy stacjonują w Teksasie.
- Dlaczego w Arizonie? – spytał Andres.
- No bo spotkanie się, na którymś z ich terytoriów byłoby zbyt ryzykowne, więc wybrali najbardziej pośrednie.
- Więc jaki mamy plan?
- Cieszę się, że pytasz. Wkroczymy z zaskoczenia i puff – klasnął w dłonie. – Tyle ich widzieli.
- Co ty się tak cieszysz? – spojrzała na niego z niesmakiem Isabella.
- Bo to GP – wzruszył ramionami – Myśl o dobraniu im się do tyłków raduje moje serce.
- A gdzie Sharon? – rozejrzał się Andres.
- Dobra Matka, poszła zrobić więźniom coś do żarcia – ruszył w kierunku schodów – Trzeba się naradzić.


Wszyscy czekali już w jadalni na Ethana i Luke’a, a Sharon krzątała się po kuchni, która z ową jadalnią była połączona. Leonard powoli się już niecierpliwił.

- Dostali SMS’a, że to ważne – westchnął – Nie mamy czasu, jest już – spojrzał na zegarek – Cholera, już piętnasta, a jeszcze trzeba tam dojechać!
- Kto Ci kazał werbować takich ludzi? – spytała Isabella, podczas gdy Andres pokazywał Leili coś na kartce, przy której oglądaniu kiwała głową.
- Mówimy tu też o twoim chłopaku – zauważył.
- Nie mieszam życia zawodowego z prywatnym.
- Zawodowego? – zaśmiał się Leo. – Przecież ja ci nawet nie płacę.

Isabella patrzała na niego w ciszy podczas, a Andres i Leila widocznie czymś się ekscytowali.

- Właśnie! – obudziła się w końcu. – Czemu ty mi nie płacisz?!

W tym momencie do jadalni wparowali Ethan i Lucky.

- Ile można na was czekać? – westchnął Leonardo.
-  Co? – zdziwił się Lucky. – Przecież, to tylko dwie minuty.
- Kto jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć, co można zrobić w dwie minuty.
- Twoja mama mówiła to samo.
- Słucham? – Leo spojrzał na niego wzrokiem mordercy, Isabella kręciła z załamaniem głową, a sam Lucky usilnie próbował się nie śmiać.
- No przyznaj, że to mi się udało – szturchnął go ramieniem.
- Nie.
- Oj, dobrze wiesz, że to było śmieszne.
- Jeszcze jeden taki tekst, a nawet jeśli karetka przyjedzie w dwie minuty, to ci nie pomoże – wycedził przez zęby, a Luke usiadł uśmiechając się z zakłopotaniem.
- To mu się udało – powiedziała pół śmiechem Leila, ale Leo natychmiast zgromił ją wzrokiem.
- Co to za ważna sprawa? – Ethan również usiadł, a Sharon na chwilę wyjrzała z kuchni.
- No właśnie – zaczął Leonardo. – Ja, ty – zwrócił się do Ethana – Raven i Isabella jedziemy za jakąś godzinę do Phoenix. Wiemy, że będą tam wszystkie jednostki GP tam stacjonujące, więc wykonamy atak z zaskoczenia.
- A co z resztą? – oburzyła się Leila. – Skoro to duża akcja, to powinniśmy iść wszyscy.
- Atak z zaskoczenia lepiej wykonać w mniejszej grupie, poza tym mamy tu więźniów do pilnowania.
- Tak – prychnęła – Bo do pilnowania zamkniętych w celi więźniów potrzeba czterech osób.
- Przestań się burzyć, bo decyzja i tak zapadła – wstał od stołu i poprawił rękawy skórzanej kurtki. – Musimy się zbierać jeśli chcemy zdążyć.

Ci co mieli jechać z Leonaro wstali od stołu i ruszyli w kierunku składu broni, a Isabella zdążyła jeszcze wytknąć do Leili język.

- Ej, ja też nie jadę? – ocknął się Lucky, a Andres się zaśmiał. – Sharon! – pobiegł do niej. – Co gotujesz?
- Nie wyżeraj mi z garnków, to nie dla Ciebie!
- Chodź! – ucieszył się Andres. – Już skończyłem!
- Serio?! – Leile zapomniała, o tym, że się obraża i razem z Andres poszli do szpitalika.

Andres obejrzał się, czy przypadkiem Luke za nimi nie szedł, po czym podszedł do wielkiej, żelaznej szafy, która stała w kącie. Leila szła za nim, a on wygrzebał z kieszeni klucze, otworzył kłodkę w zamku, po czym wyjął z niej gitarowym futerał, który z uśmiechem wręczył Leili.

- No nie wierzę! – mówiła podekscytowana. – I to działa? – podniosła wyżej, ale Andres natychmiast chwycił ją za nadgarstek.
- Działa, ale chyba nie chcesz tu tego sprawdzać.
- Racja – przyznała, po czym rzuciła mu się na szyję. – Rety, dziękuję!
- Tak, tak. Nie ma za co.


Sharon właśnie wyszła z celi Marlona, po czym z drugim talerzem na tacy pokierowała się do drugiego więźnia.

Prince siedział w tej samej pozycji, co wcześniej. Opary o ścianę, z zamkniętymi oczami i błogim uśmiechem. Rana już nie krwawiła, a jedwabna, rozpięta koszula, zsuwała się mu z ramienia.

Sharon ostrożnie otworzyła celę, po czym ją za sobą zamknęła i postawiła tacę obok mężczyzny.

- Głodny?

Mężczyzna otworzył oczy i spojrzał na nią z dołu.

- Karmicie więźniów?
- To raczej okaz mojej dobrej woli.
- Jak uważasz – rozejrzał się po celi. – Dawno pojechali?
- Kto?
- Kto, kto – westchnął – A kto? Reszta.
- Czemu pytasz? – zdziwiła się.
- Też chciałem – zamyślił się. – Jak ty to powiedziałaś, okazać trochę dobrej woli – uśmiechnął się, a Sharon zrobiła krok do tyłu.
- Co masz na myśli?
- Lepiej ich dogońcie.
- Cz-czemu? – zaczęła się jąkać.

Prince bezgłośnie przesylobował jakieś słowo, a Sharon z ruchu jego ust wyczytała słowo „PU-ŁAP-KA”.

- Cholera! – nie zważając na nic, wybiegła z celi i pokierowała się na górę, do kuchni, gdzie Lucky pełnymi garściami wynosił jedzenie z lodówki. – Zostaw to!
- Co? – posmutniał. – Jestem głodny.
- Nie o to chodzi, nie czas na to! To wszystko, to pułapka!
- Jaka pułapka?
- No ta cała akcja w Phoenix!

Luke wypuścił jedzenie z rąk i razem z Sharon wbiegli z salonu. Z części piwnicznych wychodzili właśnie Andres i Sharon.

- Gdzie się tak spieszycie? – zdziwił się.
- GP zastawili pułapkę!
- Czyli, że – przeraziła się Leila. – Oni wszyscy przeciwko…
- Tak, nie ma czasu! – wyjęła z komody w przedpokoju karabin snajperski. – Musimy im pomóc!

Luke już wiązał buty, przyglądając się Leili.

- Po co ci gitara?
- Nie czas na wyjaśnienia – powiedziała, po czym wybiegła z domu za Sharon i Andres.

***












[1] Skrót od Green Peppers: mafia Californi

4 komentarze:

  1. No jak Ty mogłaś przerwać to w takim momencie!? *frustracja* Ta scena z pułapką będzie zapewne zajebista (a ja nadal nie mam pojęcia skąd Ty bierzesz takie genialne pomysły na opowiadania...) Mam nadzieję, że wszyscy zostaną przez kogoś porwani albo zabici (#demon) ;D Z każdym Twoim dziełem jestem coraz bardziej pod wrażeniem Twoich umiejętności pisarskich. Masz wielki talent i nie porzucaj go :)
    Owszem, czekam na "Kiedy zapłacze niebo", bo w końcu to jest z BTS, ale "The Mosaic" też jest fantastyczne :)
    Życzę dużo weny i czasu do pisania ^^
    Hwaiting~!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, drogi Ninjo, za tak miłe i motywujące słowa. ; )
      Następny rozdział na pewno pojawi się szybciej.
      Bez większych spoilerów dodam tylko, że...
      Będzie to smutny rozdział. ;')

      Usuń
  2. To opowiadanie z każdym rozdziałem podoba mi się coraz bardziej ;3 bohaterowie wywołują u mnie dużo emocji, więc nie potrafiłam wybrać jednego fav.. zaznaczyłam 3 osoby.. ok.. nieważne.. xd
    Mam pytanko czy robiłaś gdzieś spis bohaterów? Bo w sumie poznajemy tę grupę na etapie, gdzie są już zawiązane jakieś relacje i wgl.. jak jest gdzieś spis to podasz mi link? A jak nie to proszę zrób spis, albo zrób mi w komentarzu jakąś liste ich relacji xD w sensie kto jest ze sobą i rodzeństwo itp. bo momentami nie ogarniam.. ;;
    Fighting i czekam na kolejny rozdział ^^

    http://cnbluestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spis mam w zeszyciku i właśnie ostatnio się zastanawiałam, czy nie dodać takowej zakładki, zastanawiając się, czy kogoś w ogóle, to zainteresuję. Widzę, że tak zatem na dniach postaram się dodać. ;) I bardzo cieszę się, że się zaciekawiłaś! ;')

      Usuń