Przede wszystkim proszę o wybaczenie, za długą nieobecność. Mam złamaną rękę, więc pisanie samo w sobie
idzie mi dość mozolnie. Jednak już jestem daję znak życia. Wiem, że prawdopodobnie większość
z Was czeka na następny rozdział "Kiedy zapłacze niebo", ale to też już wkrótce.
"The Mosaic" to bardo ważna rzecz dla mnie i też zachęcam do czytania. ; )
- Wszystko gra? –
Isabella pomogła Leili wstać z podłogi. – Słyszałam strzał.
- Tak, nic mi nie jest
– odwróciła się w stronę ściany, w której utknęła kula. – O mały włos –
wydyszała, a do pokoju wbiegła grupka uzbrojonych mężczyzn z karabinami
maszynowymi.
- Zabieraj go! –
Isabella zaczęła strzelać.
- Osłaniam cię! –
przed Leilą nagle pojawiła się Sharon przeładowując magazynek.
Leila chwyciła
mężczyznę za nogi i jakimś cudem udało jej się go wyciągnąć go na korytarz, gdy dziewczyny
powstrzymywały ostrzał. Pokierowała się z nim do tylnego wyjścia i okrążyła
budynek, by jak najszybciej znaleźć się w samochodzie.
- Właź, do jasnej
cholery! – pchając go do auta uderzyła go z całej siły w głowę o dach.
Kiedy już jej się
udało, zamknęła drzwi na klucz, po czym wyjęła z bagażnika dwa srebrne
pistolety i wbiegła z powrotem do środka, tym razem głównym wejściem, gdzie w
holu znajdowała się już Sharon i Isabelle za barem, ostrzeliwane przez około
dziesięciu mężczyzn.
Leila otworzyła ogień
strzelając dwóm mężczyznom w nogi, po czym uderzyła jednego krzesłem, które
akurat znalazło się w zasięgu jej ręki. Dziewczyny wyskoczyły zza baru, nie
przestając strzelać do reszty i po kilkunastu sekundach udało im się uciec do
samochodu i odjechać stamtąd jak najdalej.
- No nieźle – Isabella
otarła pot z czoła i poprawiła fryzurę w lusterku za oknem.
- Co się dzieję? – mężczyzna
spytał niemrawo, jednak zaraz znów stracił przytomność, gdy Leila uderzyła go
pistoletem w głowę.
- Mamy niezłego farta
– powiedziała Sharon, zaciskając na kierownicy mocno rozgrzane ręce.
- Może po prostu to
kwestia mojej niesamowitości? – uśmiechnęła się dumnie Isabella.
- Nie. To fart.
Drogę do domu przebyły
w niemal całkowitej ciszy, pomijając zgryźliwości rzucane do siebie nawzajem
przez Isabelle i Sharon.
Leonardo siedział w
swoim gabinecie przy masywnym mahoniowym biurku. Odwracał głowę, to do okna, to
do biurka, odchylając się przy tym na skórzanym fotelu. Niektóre wspomnienia wciąż
wywoływały nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej, który utrudniał mu
oddychanie. Jednak po wszystkich głuchych dialogach, które odbywał sam ze sobą,
rozumiał uczucie, które co jakiś czas wraca do niego jak rzucony kilka dni
wcześniej bumerang. Wiedział, że to nie jest już spotęgowane przez lata
poczucie winy, a ludzka tęsknota.
Odsunął szufladę
biurka i wyjął z niej zdjęcie zielonookiej dziewczyny. Uśmiechnął się
mimowolnie, ale po chwili odrzucił głowę na oparcie fotela i zaciskając zęby
odgarnął włosy.
- Można? – w drzwiach
pojawił się Lucky.
- Nie umiesz pukać? –
spytał chowając zdjęcie do szuflady.
- Mógłbym, ale takie
ceregiele, to tylko strata czasu. – wyszczerzył się, a Leo pokręcił głową.
- Spieszy ci się?
- W sumie chcemy
pogadać.
- My?
- E, hej – zza drzwi
wyłonił się z niezręcznym uśmiechem Andres. – Nie chcieliśmy przeszkadzać.
- Mów za siebie, dla
mnie to już powołanie – spojrzał w przestrzeń.
- Coś się stało? –
zaniepokoił się Leonard wstając od biurka, kierując się w stronę okna.
- O to chodzi, że nic
– zaczął Andres, a gdy Leon spojrzał na niego pytająco, kontynuował. – Jest za
cicho.
- Nie wystarcza ci
jego trajkotanie? – spytał półśmiechem wskazując głową na Luke’a.
- Ja serio mówię –
westchnął, a Lucky udawał obrażonego. – Taka podejrzana cisza przed burzą. Mam
tu na myśli GP[1].
Leonardo odwrócił
wzrok do okna i sprawiając wrażenie jakby zapomniał o rozmówcach.
- Im dłużej morda Hero
pozostaje żywa, tym mniejszą mam ochotę na nią patrzeć.
- Więc – przeciągnął
Lucky. – Zmień mu status życia na facebooku.
Andres i Leonardo
nawet nie posilili się na komentarz, a Lucky przeżył załamanie związane z
faktem, że nikt nie zaśmiał się z jego żartu.
- Mnie też to martwi –
powiedział Leonardo, odchodząc od okna i podpierając się o biurko. – Pytanie ,
czy czekać na ich ruch, czy wyjść im naprzeciw.
- Ja tam bym nie
czekał – odezwał się Raven, który nie wiadomo skąd i kiedy zmaterializował się
w fotelu Leonarda.
- Jak ty to… – patrzył
na niego nie dowierzając hipis. – Ciebie tu nie było!
- Nie jestem pewien,
co będzie lepsze.
Andres usiadł na
kanapie pod oknem stukając palcami w jej oparcie, zaś Lucky całą swoją uwagę
poświęcił ścianie.
- Najlepszą obroną
jest atak – zauważył Raven.
- A co, jeśli to
pułapka? – zamyślił się Andres, a Lucky błądził wzrokiem po ścianie. – Mogą
spodziewać się naszego ataku.
- To zbyt duże ryzyko,
nawet jeśli nie dają nam oznak życia. – Leo wziął głęboki oddech. – Więc, co teraz?
Lucky zrozumiał na co
patrzy, gdy czerwona kropka przeniosła się na głowę Leo.
- Uważaj! – rzucił się
na Leonardo, a kula zmieniła w pył szklaną gablotę z modelem statku.
Raven zerwał się z
miejsca i razem z Andres wybiegli z gabinetu wyciągając w pośpiechu broń. Leo rozejrzał się
oszołomiony, gdy Luke pomagał mu stać, po czym otarł o koszulę poranione od
szkła ręce.
- Co to było?! – Lucky
podbiegł do okna w nadziei, że jeszcze zobaczy strzelca, ale widział tylko
biegnących po podwórku Andresa i Ravena.
- Zajebię go. –
Leonardo sięgnął do witryny nad biurkiem i wyjął z niej swoją ulubioną
strzelbę.
- Myślisz, że to Hero?
- A kto inny?
Wywołaliśmy diabła.
Gdy Sharon, Leila i Isabella wróciły, było
dopiero południe. Na zewnątrz rezydencji było całkowicie spokojnie, choć
niemożliwym było, żeby o tej godzinie, ktoś jeszcze spał.
- Ostrożnie z nim – powiedziała Sharon, gdy
Leila samotnie próbowała się uporać z nieprzytomnym mężczyzną. – Musimy mieć z
kim rozmawiać.
Leila rzuciła jej tylko zirytowane spojrzenie,
po czym nic nie mówiąc wyrzuciła mężczyznę na bruk i zamknęła drzwi auta.
- Jestem zdegustowana warunkami w jakich
musiałam spać – przeciągnęła się Isabella.
- Mogę ci załatwić zdecydowanie dłuższy sen. –
burknęła Sharon i wszystkie ruszyły do drzwi, nie zwracając uwagi na to, że
Leila po prostu ciągnie mężczyznę po ziemi.
Ku ich zdziwieniu hol był również pusty, a z
innych pokoi nie dochodziły nawet najcichsze dźwięki.
- Gdzie ich wywiało? – rozejrzała się Sharon,
a Leila oparła zakładnika o wielki renesansowy zegar.
- To nawet lepiej – Isabella już wchodziła na
schody. – Przynajmniej się wyśpię.
- Zaraz na mordzie ci zrobię przemeblowanie! –
dało się słyszeć wrzask Leonarda, dochodzący z części piwnicznych.
Isabella tylko westchnęła widząc, że Sharon
już kieruje się do wschodniego korytarza, prowadzącego na schody do piwnicy.
Ruszyła w tym samym kierunku obserwując jak Leila obija Marlona o każdy stopień
na schodach.
Trafiły do części z celami, a przed jedną z
nich zebrali się wszyscy domownicy.
- Co się dzieję? – zaciekawiła się Isabella i
wyszła na przód, podczas gdy Leila już zamykała mężczyznę za kratą.
W celi, przed którą wszyscy się zgromadzili,
siedział pod ścianą szczupły mężczyzna, o czarnych włosach sięgających do ramion.
Jedno oko miał błękitne, a drugie szare. Jego wykrzywione w szyderczym uśmiechu
usta, dodawały mu psychopatycznego wyrazu, a biały rękaw jego jedwabnej koszuli
krwią zdradzał ranę postrzałową.
- Powiesz coś wreszcie?! – wrzeszczał wściekły
Leonardo. – Kto cię nasłał?!
Przez pierwszą chwilę nic nie odpowiedział,
wciąż sprawiając wrażenie drwiącego z całej tej sytuacji.
- Ogłuchłeś?!
- Już mówiłem – jego głos, niski i spokojny,
wywoływał nieprzyjemne dreszcze na całym ciele. – Istota najwyższa.
- Lepiej mnie trzymajcie! – Leonardo w złości
odsunął się na chwilę. – Twierdzisz, że Bóg cię przysłał?!
- Tego nie powiedziałem.
- Więc kogo masz przez to na myśli? – spytał Ethan
zdecydowanie spokojniej niż Leo.
- A ty kogo masz na myśli, mówiąc Bóg? –
przeszył go wzorkiem tak, że Ethan w pewnym momencie się wzdrygnął.
- Słuchaj pajacu – Leonardo przyparł go do
ściany. – To nie lekcja religii, tylko twoja walka o ostatnie godziny, więc
współpracuj!
Tajemniczy mężczyzna odwrócił na chwilę wzrok,
po czym objął nim każdego z osobna.
- Zabawne kukiełki – zamknął oczy i uśmiechnął
się do siebie. – Jestem Prince.
- To nie teatrzyk – powiedział Raven. –
Zaczniesz mówić do rzeczy, czy na zawsze ukrócić Ci język?
- Kto by pomyślał – przyjrzał mu się jak obiektowi
badawczemu i zamyślił się na chwilę. – Że z tego małego przestraszonego
dzieciaka wyrośnie ktoś pozornie pozbawiony emocji.
- Mnie w tą swoją chorą zabawę nie wciągniesz.
- Daj spokój, do niego jak grochem o ścianę –
załamał się Andres, a Leo już nerwowo kręcił się po celi.
- Jesteś tu lekarzem? – spytał więzień niby to
zwyczajnie.
- Tak.
- Wymiękłeś?
Nikt nie miał pojęcia, o czym bredzi pojmany,
patrzeli na niego jak na obłąkanego. Wszyscy, z wyjątkiem Andres, którego
opanowanie powoli ustępowało miejsca gorączce.
- Mam cię – Prince ułożył z palców pistolet
imitując strzał.
- Moja cierpliwość się kończy – Leo uderzył go
z całej siły twarz, ale tamten nic sobie z tego nie robił i wciąż przyglądał
się Andres, który nawet nie drgnął.
- Ile to już – zaczął. – Cztery? Pięć lat,
odkąd odszedłeś ze szpitala?
- Nie twój interes. Lepiej mów coś, co może
wydłuży Ci życie o kilka godzin.
- Myślałem, że wydłużanie życia, to zadanie
lekarza. Jednak po straceniu tych dzieci, chyba nie każdego – uśmiechnął się ironicznie, po czym zgiął w pół, po otrzymaniu kolejnej kuli, tym
razem w brzuch.
- Leo! - Sharon szarpnęła go za ramię.
- Gnoju! – warknął chowając broń. – Masz prawo
do głosu, tylko w tym, o co pytam!
Nie powiedział ani słowa, tylko spojrzał spode
łba na wściekłego Leonarda. Andres obudzony strzałem ruszył się z miejsca, by
móc opatrzyć ranę Prince’a.
- Zwariowałeś? – zdziwił się Lucky, łapiąc go
za nadgarstek.
- Jak się wykrwawi nic się nie dowiemy, poza
tym, nie ważne jaki, ale to też człowiek – powiedział cicho i wyrwał rękę z
uścisku zmierzając do rannego.
- Halo? – dało się słyszeć z odległości kilku
celi, zmęczony głos. – Gdzie ja jestem?
- To Marlon? – Leonardo już spokojniej zwrócił
się do Sharon. – Tak.
- Isabella – przywołał ich ruchem ręki. –
Chodź z nami, trzeba z nim pogadać. Na niego – spojrzał kątem oka na
uśmiechającego się Prince’a – Szkoda mi czasu. Leila, Raven, zostańcie z
Andres, póki go nie opatrzy. Lucky, Ethan spróbujcie ustalić jaki on ma związek
z GP.
Prince parsknął śmiechem, ale Leonardo
zignorował to i razem z resztą wyszedł z celi. Opatrywany mężczyzna przyjrzał
się ponownie Andres, po czym przeniósł wzrok na stojące w przejściu rodzeństwo.
- Piętnaście lat – pokręcił głową Prince, a
Raven odpalił papierosa. – Ile miałeś
wtedy lat? Osiem?
- Wyższa matematyka. Chcesz kalkulator?
- Byłeś dzieciakiem.
- Jak każdy.
- Cóż – wzruszył ramionami, po czym skrzywił
się z bólu. – Na pewno nie byłeś taki jak każdy.
- Dzieci jak dzieci – wtrąciła Leila, równie
spokojnym tonem, co jej brat, a Andres nasłuchiwał ich rozmowy nie zaprzestając
zszywania rany więźnia.
- Wiem wszystko – powiedział, po chwili ciszy
Prince. – Wszystko o was wszystkich razem wziętych, jak i o każdym z osobna.
- Widać dużo Ci to dało skoro tu jesteś –
Raven spojrzał na niego wypuszczając dym papierosa.
- Nawet nie wiesz jak wiele – jego twarz
nabrała wyrazu zadowolenia. – Tyle, ile siły potrzebnej dziecku do zabicia
własnych rodziców.
Andres przerwał na chwilę szycie i spojrzał na
rodzeństwo. Raven sprawiał wrażenie niewzruszonego, a Leila zatopiła wzrok w
Prince’u, który był widocznie z siebie dumny.
- To ciekawa historia – odezwał się w końcu
Raven, tym samym monotonnym tonem, niezależnym od tematu rozmowy. – Skąd ją
znasz?
- Mówiłem, że wiem wszystko.
- Myślę jednak – odchrząknęła Leila i mówiła
już nie tak spokojnie jak wcześniej. – Że ta wiedza, w tym miejscu i w twojej
obecnej sytuacji – rozejrzała się po pomieszczeniu z uśmiechem. – Na nic ci się
nie przyda.
Raven przyglądał się siostrze. Mimo pozornego
chłodu, który zawsze bił od niej, wiedział, że już się denerwuje. Była bardzo
dobra w kryciu emocji, ale nie tak dobra jak jej brat.
- Może idź na górę – zaproponował.
- Nie, wszystko jest okej.
- Ciebie też mam – tym razem Prince wymierzył
uformowanym z palców pistoletem, w kierunku dziewczyny.
- Mylisz się – przeciągnęła się, a Andres
wstał z podłogi.
- Skończyłem - zwrócił się do Prince’a. –
Następnym razem Leo będzie celował w głowę, a tego nie pozszywam.
- Dobrze, dobrze, będę grzeczny – oparł się o
ścianię. – Bawię się tu wyśmienicie.
- Bardzo nas to cieszy, bo trochę tu zabawisz
– Raven zamknął celę, gdy Andres i Leila już z niej wyszli i ruszył z nimi w
ślady za Leonardem i Isabelą, którzy już wychodzili od Marlona.
- Zaczął coś mówić? – spytał już mniej nerwowo
Leonardo.
- Nic konkretnego – odparł Raven, świdrowany
wzrokiem przez Andres.
- Leo – zaczęła Leila, po czym ściszyła głos.
– Wydaje mi się, że on faktycznie nie ma nic wspólnego z GP.
- Skąd takie wnioski?
Leila próbowała znaleźć jakieś logiczne
argumenty, na poparcie swojej teorii.
- No – westchnęła. – Nie wiem. Tak czuję.
- Przeczucia, to trochę za mało. Takich świrów
tylko Hero gromadzi.
- GP i Hero, to nie odpowiedź na wszystkie
problemy – przewróciła oczami, po czym odwróciła głowę. – Po prostu czuję, że
on nie ma z nimi nic wspólnego.
- Nie wierzę, że to mówię – Isabella wzięła
głęboki oddech. – Ale zgadzam się z nią. Dał się postrzelić, jak by nie
patrzeć.
- Jest ostro popierdolony – zauważył Leo. –
Poza tym, to na razie nasze najmniejsze z martwienie.
- Nie powiedziałabym – dodała cicho Leila, a
Leonardo udał, że tego nie słyszał.
- Marlon był bardziej wylewny – powiedział
szczęśliwy. – Dziś po południu GP przejmą umówioną od dawna dostawę ładunków
wybuchowych od DP. W nocy, w fabryce gdzie to składują, będą praktycznie
wszyscy, którzy stacjonują w Teksasie.
- Dlaczego w Arizonie? – spytał Andres.
- No bo spotkanie się, na którymś z ich
terytoriów byłoby zbyt ryzykowne, więc wybrali najbardziej pośrednie.
- Więc jaki mamy plan?
- Cieszę się, że pytasz. Wkroczymy z
zaskoczenia i puff – klasnął w dłonie. – Tyle ich widzieli.
- Co ty się tak cieszysz? – spojrzała na niego
z niesmakiem Isabella.
- Bo to GP – wzruszył ramionami – Myśl o dobraniu
im się do tyłków raduje moje serce.
- A gdzie Sharon? – rozejrzał się Andres.
- Dobra Matka, poszła zrobić więźniom coś do
żarcia – ruszył w kierunku schodów – Trzeba się naradzić.
Wszyscy czekali już w jadalni na Ethana i
Luke’a, a Sharon krzątała się po kuchni, która z ową jadalnią była połączona.
Leonard powoli się już niecierpliwił.
- Dostali SMS’a, że to ważne – westchnął – Nie
mamy czasu, jest już – spojrzał na zegarek – Cholera, już piętnasta, a jeszcze
trzeba tam dojechać!
- Kto Ci kazał werbować takich ludzi?
– spytała Isabella, podczas gdy Andres pokazywał Leili coś na kartce, przy
której oglądaniu kiwała głową.
- Mówimy tu też o twoim chłopaku –
zauważył.
- Nie mieszam życia zawodowego z
prywatnym.
- Zawodowego? – zaśmiał się Leo. –
Przecież ja ci nawet nie płacę.
Isabella patrzała na niego w ciszy podczas, a Andres i Leila widocznie czymś się ekscytowali.
- Właśnie! – obudziła się w końcu. –
Czemu ty mi nie płacisz?!
W tym momencie do jadalni wparowali
Ethan i Lucky.
- Ile można na was czekać? – westchnął
Leonardo.
-
Co? – zdziwił się Lucky. – Przecież, to tylko dwie minuty.
- Kto jak kto, ale ty powinieneś
wiedzieć, co można zrobić w dwie minuty.
- Twoja mama mówiła to samo.
- Słucham? – Leo spojrzał na niego
wzrokiem mordercy, Isabella kręciła z załamaniem głową, a sam Lucky usilnie
próbował się nie śmiać.
- No przyznaj, że to mi się udało –
szturchnął go ramieniem.
- Nie.
- Oj, dobrze wiesz, że to było
śmieszne.
- Jeszcze jeden taki tekst, a nawet
jeśli karetka przyjedzie w dwie minuty, to ci nie pomoże – wycedził przez zęby,
a Luke usiadł uśmiechając się z zakłopotaniem.
- To mu się udało – powiedziała pół
śmiechem Leila, ale Leo natychmiast zgromił ją wzrokiem.
- Co to za ważna sprawa? – Ethan
również usiadł, a Sharon na chwilę wyjrzała z kuchni.
- No właśnie – zaczął Leonardo. – Ja,
ty – zwrócił się do Ethana – Raven i Isabella jedziemy za jakąś godzinę do
Phoenix. Wiemy, że będą tam wszystkie jednostki GP tam stacjonujące, więc
wykonamy atak z zaskoczenia.
- A co z resztą? – oburzyła się Leila.
– Skoro to duża akcja, to powinniśmy iść wszyscy.
- Atak z zaskoczenia lepiej wykonać w
mniejszej grupie, poza tym mamy tu więźniów do pilnowania.
- Tak – prychnęła – Bo do pilnowania
zamkniętych w celi więźniów potrzeba czterech osób.
- Przestań się burzyć, bo decyzja i
tak zapadła – wstał od stołu i poprawił rękawy skórzanej kurtki. – Musimy się
zbierać jeśli chcemy zdążyć.
Ci co mieli jechać z Leonaro wstali od
stołu i ruszyli w kierunku składu broni, a Isabella zdążyła jeszcze wytknąć do
Leili język.
- Ej, ja też nie jadę? – ocknął się
Lucky, a Andres się zaśmiał. – Sharon! – pobiegł do niej. – Co gotujesz?
- Nie wyżeraj mi z garnków, to nie dla
Ciebie!
- Chodź! – ucieszył się Andres. – Już
skończyłem!
- Serio?! – Leile zapomniała, o tym,
że się obraża i razem z Andres poszli do szpitalika.
Andres obejrzał się, czy przypadkiem
Luke za nimi nie szedł, po czym podszedł do wielkiej, żelaznej szafy, która
stała w kącie. Leila szła za nim, a on wygrzebał z kieszeni klucze, otworzył
kłodkę w zamku, po czym wyjął z niej gitarowym futerał, który z uśmiechem
wręczył Leili.
- No nie wierzę! – mówiła
podekscytowana. – I to działa? – podniosła wyżej, ale Andres natychmiast
chwycił ją za nadgarstek.
- Działa, ale chyba nie chcesz tu tego
sprawdzać.
- Racja – przyznała, po czym rzuciła
mu się na szyję. – Rety, dziękuję!
- Tak, tak. Nie ma za co.
Sharon właśnie wyszła z celi Marlona,
po czym z drugim talerzem na tacy pokierowała się do drugiego więźnia.
Prince siedział w tej samej pozycji,
co wcześniej. Opary o ścianę, z zamkniętymi oczami i błogim uśmiechem. Rana już
nie krwawiła, a jedwabna, rozpięta koszula, zsuwała się mu z ramienia.
Sharon ostrożnie otworzyła celę, po
czym ją za sobą zamknęła i postawiła tacę obok mężczyzny.
- Głodny?
Mężczyzna otworzył oczy i spojrzał na
nią z dołu.
- Karmicie więźniów?
- To raczej okaz mojej dobrej woli.
- Jak uważasz – rozejrzał się po celi.
– Dawno pojechali?
- Kto?
- Kto, kto – westchnął – A kto?
Reszta.
- Czemu pytasz? – zdziwiła się.
- Też chciałem – zamyślił się. – Jak
ty to powiedziałaś, okazać trochę dobrej woli – uśmiechnął się, a Sharon
zrobiła krok do tyłu.
- Co masz na myśli?
- Lepiej ich dogońcie.
- Cz-czemu? – zaczęła się jąkać.
Prince bezgłośnie przesylobował jakieś
słowo, a Sharon z ruchu jego ust wyczytała słowo „PU-ŁAP-KA”.
- Cholera! – nie zważając na nic,
wybiegła z celi i pokierowała się na górę, do kuchni, gdzie Lucky pełnymi
garściami wynosił jedzenie z lodówki. – Zostaw to!
- Co? – posmutniał. – Jestem głodny.
- Nie o to chodzi, nie czas na to! To
wszystko, to pułapka!
- Jaka pułapka?
- No ta cała akcja w Phoenix!
Luke wypuścił jedzenie z rąk i razem z
Sharon wbiegli z salonu. Z części piwnicznych wychodzili właśnie Andres i
Sharon.
- Gdzie się tak spieszycie? – zdziwił
się.
- GP zastawili pułapkę!
- Czyli, że – przeraziła się Leila. –
Oni wszyscy przeciwko…
- Tak, nie ma czasu! – wyjęła z komody
w przedpokoju karabin snajperski. – Musimy im pomóc!
Luke już wiązał buty, przyglądając się
Leili.
- Po co ci gitara?
- Nie czas na wyjaśnienia –
powiedziała, po czym wybiegła z domu za Sharon i Andres.
***
No jak Ty mogłaś przerwać to w takim momencie!? *frustracja* Ta scena z pułapką będzie zapewne zajebista (a ja nadal nie mam pojęcia skąd Ty bierzesz takie genialne pomysły na opowiadania...) Mam nadzieję, że wszyscy zostaną przez kogoś porwani albo zabici (#demon) ;D Z każdym Twoim dziełem jestem coraz bardziej pod wrażeniem Twoich umiejętności pisarskich. Masz wielki talent i nie porzucaj go :)
OdpowiedzUsuńOwszem, czekam na "Kiedy zapłacze niebo", bo w końcu to jest z BTS, ale "The Mosaic" też jest fantastyczne :)
Życzę dużo weny i czasu do pisania ^^
Hwaiting~!
Dziękuję, drogi Ninjo, za tak miłe i motywujące słowa. ; )
UsuńNastępny rozdział na pewno pojawi się szybciej.
Bez większych spoilerów dodam tylko, że...
Będzie to smutny rozdział. ;')
To opowiadanie z każdym rozdziałem podoba mi się coraz bardziej ;3 bohaterowie wywołują u mnie dużo emocji, więc nie potrafiłam wybrać jednego fav.. zaznaczyłam 3 osoby.. ok.. nieważne.. xd
OdpowiedzUsuńMam pytanko czy robiłaś gdzieś spis bohaterów? Bo w sumie poznajemy tę grupę na etapie, gdzie są już zawiązane jakieś relacje i wgl.. jak jest gdzieś spis to podasz mi link? A jak nie to proszę zrób spis, albo zrób mi w komentarzu jakąś liste ich relacji xD w sensie kto jest ze sobą i rodzeństwo itp. bo momentami nie ogarniam.. ;;
Fighting i czekam na kolejny rozdział ^^
http://cnbluestory.blogspot.com/
Spis mam w zeszyciku i właśnie ostatnio się zastanawiałam, czy nie dodać takowej zakładki, zastanawiając się, czy kogoś w ogóle, to zainteresuję. Widzę, że tak zatem na dniach postaram się dodać. ;) I bardzo cieszę się, że się zaciekawiłaś! ;')
Usuń