Nadrabiam tamte - bodajże - dwa miesiące. ;")
Miłego czytania!
Isabella siedziała w samochodzie patrząc na
słup ognia w miejscu gdzie minutę temu stał bar i skąd minutę temu miała
jeszcze sygnał od Leili. Pierwszy raz w życiu nie wiedziała co ma zrobić.
Próbowała budzić w sobie jakąś nadzieję, że partnerce nic się nie stało, ale
wspomnienie tak ogromnego wybuchu, nawet tego ją pozbawiało.
- Cholera! – zacisnęła zęby i ruszyła z
piskiem oko, na około resztek gruzu.
Całą ciemność tylko delikatnie rozjaśniał
ogień.
- No
nie – wcisnęła gaz i w tym momencie przez szybę jej auta, z hukiem przeleciała
ciemna sylwetka.
#
- Wyładowałeś wszystko? – spytał Raven, stojąc
z Lukem w garażu i przyglądając się jak stawia tam sporą skrzynię broni.
- Tak, ta była ostatnia – rozruszał kark. –
Ethan to potem rozłoży.
Wyszli oboje z garażu i weszli do domu.
Dochodziła godzina dwudziesta pierwsza, a w salonie przed oczami przemknął im
Ryan biegnąc z jakąś torbą w kierunku szpitalika.
- Co się stało? – spytał Lucky, ale tamten nie
zdążył mu odpowiedzieć znikając za drzwiami.
Oboje pokierowali się za nim, a w połowie
drogi już dało się słyszeć znajome wrzaski.
- Jesteś skończoną idiotką – krzyczła Sharon,
gdy Raven i Lucky przeszli przez blaszane drzwi.
Isabella patrzała na nią wzrokiem osoby, która
usłyszała już za dużo. Ethan odpakowywał paczki bandaży stojąc przy łóżku
szpitalnym, na którym leżała Leila.
- Co się stało? – Raven podbiegł do niej, tak
żeby całą ją zobaczyć, a blondynka podążyła za nim wzrokiem.
Leila leżała z zaciśniętymi zębami patrząc
drętwo w sufit, a Ryan na chwilę odsłonił jej nogę, która była cała we krwi,
przez którą przebijało się coś białego. Lucky również się przybliżył,
przyglądając się białemu prześwitowi.
- To kość – wyjaśnił Ryan, a Lucky robiąc
wielkie oczy i łapiąc się za brzuch, wycofał się w pośpiechu. – Lekko się
przebiła.
- Jest spoko – wycedziła z cynizmem przez zęby
Leila. – Będę żyć. Wściekła, ale będę.
- Ile mam Cię przepraszać?! – krzyknęła
Isabella już w histerii co rzadko jej się zdarza.
- Potrąciłaś mnie! – wrzasnęła na nią.
- Było ciemno! - tłumaczyła się.
- A spróbowałaś otworzyć oczy – po tym
wrzasnęła z bólu gdy Ryan tylko lekko musnął jej nogi. – Daj mi cholera jakiś
zastrzyk czy coś!
Isabella przeszła się z nerwów po szpitaliku
nie mogąc na to wszystko patrzeć.
- Spokojnie – Ethan chciał jej położyć rękę na
ramieniu, ale ta się odsunęła.
- Nie dotykaj mnie!
Chłopak westchnął i usiadł przy stoliku, a
Raven wpatrywał się w to co robi ich lekarz.
- Ostrożnie – przestrzegł go. – Bo ci nogi z
dupy powyrywam.
- On nie żartuje – dodał Lucky próbując brać
głęboki oddech stojąc nieopodal zlewu.
Ryan posłał bratu dziewczyny zirytowane
spojrzenie.
- Myślisz, że nie wiem? – ofuknął go. – Nie
rozpraszaj mnie, bo całkiem skasuje jej nogę.
- Co?!
- przeraziła się Leila patrząc na ich obu.
- Rób co musisz – Raven w ciszy się odsunął.
- Na
litość boską – westchnęła zaciskając zęby z bólu.
- Nie możesz dać jej jakiegoś znieczulenia? –
spytała z przejęciem Sharon patrząc na skrzywioną z bólu postać Leili, po czym
usłyszała wymiotującego Lucky’ego.
- Próbowałem coś znaleźć – wziął głęboki
oddech i otworzył blaszaną szafkę i wyjął gruby sznur. – Nie uzupełniliście
zapasów – spojrzał na Leilę starając się zachować spokój na twarzy by jeszcze
bardziej nie stresować dziewczyny i podał jej sznur. – Nie będzie znieczulenia.
Zagryź to mocno.
- Co będziesz robił?! – krzyknęła bliska
płaczu.
- Muszę – zaczął po czym urwał. – Zamknij
oczy.
Dziewczyna chwilę na niego patrzała, po czym
wykonała oba jego polecenia. Mężczyzna przełknął ślinę i pewną ręką chwycił
nogę dziewczyny w miejscu złamania i szybkim ruchem ucisnął kość próbując ją
schować.
Wrzask Leili rozszedł się echem po całym
pomieszczeniu. Raven wzdrygnął się i zacisnął wszystkie mięśnie, a Lucky zdążył już ochłonąć i zbliżyć się do
dziewczyny. Sharon całkiem odwróciła wzrok, a Isabella wciąż krążyła próbując
nie zwracać uwagi na krzyk dziewczyny.
- Podaj bandaże – polecił Ryan, Sharon, a ta
bez zawahania chwyciła trzy paczki bandaży i podała je Ryanowi.
Otworzył zębami pierwsze opakowanie i zaczął
bandażować jej nogę.
- Już po wszystkim – powiedział ze spokojem,
ale był równie zdenerwowany.
- Cholera – Leila odrzuciła głowę na poduszkę
i próbowała uspokoić oddech ocierając ledwie widoczne łzy. – Już dobrze.
- Poszło Ci świetnie – pocieszył ją. – Ludzie
się wyrywają i szarpią, powodując sobie jeszcze większy ból.
- Gratuluję, różyczko – Lucky poklepał ją po
głowie. – Zniosłaś to lepiej niż ja – zaśmiał się.
- Wybacz – powiedziała już spokojniej Leila
patrząc na Isabellę. – Wiem, że to był wypadek.
- Ta – powiedziała pod nosem. – Nieźle Cię
zmasakrowałam.
- Mam – do szpitalika wpadł pospiesznie
Leonardo. – Przyniosłem znieczulenie – przyjrzał się wszystkim. – Ale chyba
sobie poradziliście.
- Wszystko gra? – Raven zbliżył się do łóżka
Leili. – Jak się czujesz?
- Bywało lepiej – zaśmiała się.
Znów na jakiś czas wszystko ustało. Leila
trzeci dzień leżała w szpitaliku, a Isabella nie odzywała się do nikogo, nawet
do Ethana. Sharon siedziała z Leilą i przeważnie z Ryanem, który non-stop
doglądał nogi dziewczyny. Leonardo wiedział, że nie może odetchnąć z ulgą. Już
od kilku dni, wiedział co nadchodzi. Plan już miał, swoim zdaniem świetny, ale
miał wątpliwości, co do niektórych osób. Musiał jednak nadejść w końcu dzień,
kiedy przedstawi go reszcie.
Była to sobota. Przy śniadaniu powiedział
wszystkim o zebraniu. Równo o trzynastej Lucky przyniósł Leilę ze szpitalika i
wtedy już w pełnym składzie zasiedli w salonie.
- Nie wiem nawet czy to ma oficjalną nazwę –
zaczął Leo – Jak to się przyjęło też nie wiem. Raz coś wyciekło od BO[1] i inny
postanowili nie bić kretynami i podzielić inicjatywę – wzruszył ramionami.
- Do czego ty tak właściwie zmierzasz? –
zniecierpliwiła się Isabella.
- Powiem wam z góry, że tylko BO, a właściwie
tylko William mógł wymyślić coś takiego, jeśli go kiedyś spotkacie, a wierzcie
mi, jego nie przeoczycie, to – zamyślił się. – Spierdalajcie.
- Przejdziesz do sedna? – westchnął Ethan.
Leonardo przewrócił oczami, na fakt, że
ignorują jego wspaniały sposób prezentacji i usiadł w fotelu.
- Noc Cichych Zabójców – powiedział w końcu. –
Ja tak to nazwałem, bo – spojrzał w okno. – bo nie mogłem wymyślić innej nazwy.
- No dobra – wtrąciła Leila. – Noc Cichych Zabójców, na czym to tak właściwie
polega.
- Każdy w mafii ma jakąś funkcję. Jest też
oczywiście funkcja cichego zabójcy, a my w tym wypadku mamy Isabellę.
- No i co w związku z tym? – dopytała. – Mam
kogoś sprzątnąć? Dało się to powiedzieć prościej.
- Bynajmniej – zawiesił na niej poważne
spojrzenie. – To ty jesteś celem. Trzech pozostałych mafii.
Dziewczyna zaniemówiła, a Ethan był równie w
szoku.
- Trzy największe mafie poza nami chcą ją
załatwić?!
- Dokładnie.
- To jakiś cyrk! – podniósł głos, a Leo
pokręcił głowa.
- Dlatego mam plan. Ukryjemy ją gdzieś z dala
stąd. Gdzie nikt nie będzie jej szukał.
- Nigdy nie wiadomo, czy nikt jej tam nie znajdzie
– zauważył Ryan.
- No przecież samej bym jej nie puścił –
skrzyżował ręce za głową. – Ma Ravena za obstawę, lepszej nie można mieć.
Ethan spojrzał kątem oka na milczącego w kącie
Ravena.
- Nie ufasz mi? – przemówił gdy napotkał jego
zaniepokojony wzrok.
- Ufam – odetchnął.
- No, ale dobra – kontynuował Leonardo. – To
jedna rzecz z głowy, teraz reszta, Lucky – spojrzał na długowłosego. – Zajmiesz
się Loganem Burnerem z Desert People. Wszystko sprawdzone, oni też pomyśleli o
ukryciu – wyjął jakąś kartkę z kieszeni i rozłożył ją. – O siedemnastej
dwadzieścia ma zamówiony lot z Houston do Nowego Jorku. Ma nie wyjść z tego
lotniska żywy – rzucił mu zdjęcie.
- O to się nie martw – uśmiechnął się Lucky.
- Ja zajmę się Lucasem z Blood Ocean, bo diabli
wiedzą czy ten wariat nie będzie sobie tego wszystkiego oglądał. Z kolei ty –
zwrócił się do Ethana. – Sprzątniesz Grace Carter z Green Peppers.
- Co? – spojrzał na niego niemrawo. – Przecież
to…
- Tak. Wiem, że to kobieta, ale ona mając ciebie
na celowniku nie zawahała by się nawet sekundy, a na swoim koncie ma więcej
morderstw niż ty. Patrz na nią jako na kogoś, kto został już skazany na wyrok
śmierci.
Ethan nic już nie powiedział, spuścił tylko
wzrok i zamyślił się, Sharon przyjrzała mu się uważnie.
- Może ja to zrobię? – zaproponowała.
- Nie – powiedział stanowczo Leonardo, nie
patrząc na nią nawet. – To jego zadanie. Ty zostaniesz z Ryanem i z Leilą.
- Cholerna noga – zaklęła Leila pod nosem. –
Najlepsze mnie omija.
#
Samochód Ravena z Isabellą w środku stał już
na podjeździe. Leonardo przekazywał mu jeszcze ostatnie notatki.
- To miejsce głęboko w lesie – podał mu
współrzędne. – Nie jedź główną drogą, tam was nie znajdą, nawet nie ma takiej
opcji.
- Zrobiłeś to celowo, prawda? – wyrwał go od
przeszukiwania teczki.
- Co masz na myśli?
- Nie pozwoliłeś Sharon zastąpić Ethana.
Przecież to by nie zrobiło różnicy. Tak samo równie dobrze ja mógłbym się zając
zabójcą, a on wyjechać z Isabellą.
Leonardo dalej przeszukał dokumenty, unikając
odpowiedzi. Gdy napotkał jednak
wyczekujące spojrzenie przyjaciela, westchnął.
- Musi w końcu się czegoś nauczyć –
powiedział. – Nie może być tak litościwy i wiecznie dobry, bo to go zgubi. Inni
nie są jak on i dobrze o tym wiesz.
- Dobre posuniecie. Przynajmniej według mnie.
- Wiem, ale trochę się martwię. Musi jakoś dać
sobie radę – zerknął na zegarek. – Dobra, jedź już – popędził chłopaka, a ten
udał się do auta. – Uważajcie na siebie.
Popatrzył chwilę jak auto odjeżdża i wrócił do
środka.
#
Lucky był na lotnisku o godzinie siedemnastej
piętnaście. Wiedział, że nie zostało mu dużo czasu, a do tego musiał znaleźć
idealne miejsce. Najpierw dostrzegł swój cel, na ławeczkach w miejscu gdzie
ludzie czekają na lot, ale od razu zauważył, że nie jest on sam, tylko z o
głowę wyższym od siebie, pokaźnym facetem. Rozejrzał się po budynku i dostrzegł
niewielki balkon nieopodal lotniskowej restauracji, na którym stało kilka
stolików. Ruszył tam w pośpiechu, zdążył po drodze dla niepoznaki zamówić kawę,
po czym usiadł przy stoliku najbliżej barierki. Ostrożnie wyjął spod kurtki
pistolet z tłumikiem i oparł się o barierkę tak, aby nigdy go nie widział, a on
mógł celować. Skupił się na tle na ile potrafił i trzymał palec luźno na
spuście.
- O to pańska kawa – powiedziała kelnerka, a
on wzdrygnął się i wystrzelił.
Ta wrzeszcząc wskoczyła pod stolik, a w
kierunku Lucky’ego zaczęły nadlatywać strzały.
- No i co pani zrobiła? – krzyknął i schował
się za barierką, po czym wychylił się na chwilę próbując znaleźć swój cel.
W raz z ochroniarzem biegał po pustym holu, bo
reszta ludzi zdążyła się ulotnić, a ochroniarz miał karabin snajperski, którego
laserem krążył w okolicach głowy Luke’a. Ten próbował nawet nie oddychać. W
pewnym momencie go olśniło i jednym ruchem ręki odbezpieczył granat, przy pasku
jego spodni - noszenie go tam Sharon uznała za debilny pomysł – i rzucił tak
szybko, żeby snajper nie zdążył go namierzyć. I nie zdążył, bo wybuch zmiótł go
w całości. Lucky wyjrzał czy aby na pewno nic tam nie zostało, po czym odwrócił
się i zobaczył kelnerkę wyglądającą na niego spod stołu z przerażeniem w
oczach.
- Może byśmy się tak spotkali na spokojnie? –
spytał, ale dziewczyna zdążyła z piskiem uciec.
#
- Wyłaź! – wrzasnął Leo wchodząc do starej
portowej załadowni.
Przeładował magazynki swoich karabinów
maszynowych i rozejrzał się tym razem w ciszy. Usłyszał nagle świst, a koło
jego głowy przeleciał nóż. Odskoczył momentalnie i zaczął strzelać w kierunku,
z którego nadleciał, ale w nikogo nie trafił.
- Pieprzony ninja – splunął na ziemię i
ponownie spróbował się wsłuchać.
Nie zaczął strzelać. Słuchał dalej próbując
dokładnie określić miejsce swojego celu.
Lekki szmer za jego głową, uruchomił jego karabiny, a z rusztowania spadło
bezwładne ciało. Leonardo podszedł do leżącego mężczyzny w czarnym garniturze i
przyłożył mu rękę do szyi.
- Poszło łatwiej niż myślałem – powiedział do
siebie.
- I to z jaką gracją! – usłyszał za plecami i
odwrócił się machinalnie, celując w siedzącego na poręczy schodów mężczyznę.
Był ubrany w drogi, szyty na miarę garnitur,
ze złotymi guzikami, a na szyi miał krwisto czerwony krawat, który mieszał się
z jego ciemno-brązowymi oczami. Jego włosy nie były siwe, były srebrne o ile
nawet nie białe.
- No tak – Leo zmierzył go wzrokiem i zacisnął
dłonie na karabinach.
- Takie it easy, baby – puścił mu oko i
wyciągnął dłonie do przodu. – Nie mam broni.
- Dlaczego mam Ci wierzyć?
- A czemu miałbym kłamać? – spytał z książęcym
urokiem. – Przyszedłem porozmawiać.
Leonardo opuścił broń.
- O czym?
- Ostatnio poważnie zaleźliście za skórę GP i
to kilkukrotnie – zauważył.
- Taki był plan – poprawił kołnierz skórzanej
kurtki, a mężczyzna zaczął kiwać głową.
- No tak, tak – powiedział – Plan. Tylko, że
wiesz – zszedł z poręczy niemal niepostrzeżenie, każdy jego ruch był
niesamowicie płynny. – Są rzeczy, które czasem nie idą z planem, a jak tak was
obserwuję – zamyślił się, po czym uśmiechnął się zawadiacko. – Coś wisi w
powietrzu.
Leonardo nic nie odpowiedział, stał tylko w
ciszy, a okropnie chciało mu się śmiać.
- Nie za bardzo wiem, o czym mówisz, ale
trochę się spieszę – uśmiechnął się i ruszył w kierunku wyjścia.
- Naturalnie – odpowiedział ze stoickim
spokojem. – Pamiętaj tylko, że najmniejszy pęknięcie może rozwalić
najsolidniejszy mur, tym bardziej jak zaczyna brakować w nim cegieł, rozumiesz?
Leonardo zatrzymał się.
- Otóż to – powtórzył mężczyzna. – Wiem, że
przyjdzie ten czas, że będziesz potrzebował mojej pomocy, a wtedy – zaczął się
cofać w głąb magazynu – Wiesz gdzie mnie szukać.
Leo nic nie odpowiadając wyszedł na zewnątrz.
#
- Co za dziura – westchnęła Isabella, gdy wraz
z Ravenem weszła do drewnianego domku w środku lasu. Na zewnątrz szalał okropny
wiatr, a w domku było tak zimno jakby byli na zewnątrz.
Raven przełączył włącznik przy drzwiach, a pomieszczenie wypełniło przytłumione
światło starej żarówki.
- Przynajmniej jest prąd – zauważył i postawił
ich rzeczy przy skórzanej kanapie przed kominkiem.
Isabella ruszyła w stronę lodówki z zimna
pocierając sobie ramiona.
- Może jeszcze nic do żarcia nie ma –
otworzyła lodówkę. – Jakieś konserwy i o – wyciągnęła jakieś puszki – Mamy
piwo.
Mężczyzna chwilę na nią patrzał, po czym
ruszył w kierunku wyjścia.
- Gdzie ty idziesz? – przeraziła się.
- Po drewno. Chyba, że chcesz tu zamarznąć.
- Ale – zająknęła się. – Nie zostawiaj mnie
tu!
Ku jej zdziwieniu Raven spojrzał przez ramię z
delikatnym uśmiechem.
- Ty się boisz?
W dziewczynie się zagotowało.
- Precz, tylko wróć szybko, bo mi zimno!
Raven wyszedł, a ta usiadła na kanapie patrząc
w ciemność za oknem, na którym zaczęły się pojawiać krople deszczu.
- Super i co jeszcze? – w tym momencie zaczęło
grzmić, a po huku błyskawicy w domku zrobiło się całkowicie ciemno. –
Zajebiście – warknęła i zaczęła po omacku szukać jakiś świec.
Znalazła dwie w kuchni i jedną na parapecie
przy drzwiach. Ustawiła je w takich miejscach, by ich światło w miarę
oświetlało pomieszczenie, po czym wzdrygnęła się na dźwięk stukania w drzwi.
Niby domyślała się, że to Raven, ale jakiś
niepokój zagościł w jej w żołądku. Wyjęła zza paska od spodni swój ulubiony nóż
z ręcznie rzeźbioną rączką i ostrożnie podeszła do drzwi zza których cały czas
dochodziło pukanie.
Jednym ruchem ręki pociągnęła za klamkę, a
progu pojawił się przemoczony Raven z rękoma pełnymi drewna.
- Ile można czekać – westchnął i zmierzył
wzrokiem dziewczynę, która właśnie zamykała za nim drzwi. – Na cholerę Ci ten
nóż?
- Chciałam podciąć ci gardło jak wejdziesz,
ale wyglądałeś jak zmoczony kundel, więc ci darowałam.
- Urocze
- powiedział pod nosem wrzucając drewno do kominka.
Isabella chwilę zastanawiała się co ze sobą
zrobić, po czym ruszyła do kuchni, a chłopak odprowadził ja wzrokiem.
- Chcesz piwo? – spytała otwierając lodówkę,
ale nie usłyszała odpowiedzi. – Ogłuchłeś?
Nagle poczuła na plecach jego ciepły oddech, a
jego ręce objęły ją w talii. Dziewczyna zamknęła lodówkę, starając się go
ignorować, co jej z resztą nie wychodziło.
- Mówiłeś, że to zły pomysł – fuknęła. – Nagle
zmieniłeś zdanie?
- Od początku miałem inne zdanie, patrzałem na
ogół – powiedział i przytulił ją mocniej.
- Bezduszne czy nie, ale w tej kwestii mnie
ogół nie – nie skończyła, bo Raven odwrócił ją twarzą do siebie. – Więc co
teraz?
Mężczyzna przyciągnął ją bliżej do siebie i
zaczął ją całować.
- Zabiją nas – powiedziała w przerwach między
pocałunkami.
- Mam to gdzieś.
#
Ethan szedł przez park nieopodal, którego
miała mieszkać Grace. Gdy dostrzegł ją na schodach pod blokiem, schował się za
drzewem i wyjął w pośpiechu broń i zaczął celować, starając się nie myśleć, o
tym co właśnie robi. Wycelował jej prosto w głowę, zamknął na chwilę oczy i
pociągnął za spust. Gdy je otworzył ciało dziewczyny osuwało się bezwładnie po
schodach, a w nim coś pękło. Kiedy
odchodził zobaczył jak podbiega do niej jakieś dziecko i za plecami słyszał już
tylko jego płacz.
#
Leonardo właśnie parkował auto pod garażem, a
wychodząc zobaczył Ethana przechodzącego przez furtkę. Wysiadł z auta z
uśmiechem widząc go całego.
- I jak zadanie? – spytał radośnie.
- Wykonane – powiedział zamyślony, a za nimi
rozległ się huk.
Leonardo odwrócił się i zobaczył samochód
Luke’a praktycznie wbity w tył jego nowego BMW. Lucky wysiadł przerażony,
patrząc na znieruchomiałego Leo.
- Pocieszy Cię jak powiem, że zadanie wykonane?
Nie słysząc odpowiedzi wszedł pospiesznie razem
z Ethanem do środka.
#
Lucky siedział z Ethanem w kuchni jedząc kolację,
przyglądając się jego posępnej twarzy.
- Stary – zaczął. – Jestem twoim najlepszym kumplem,
możesz pogadać ze mnę o wszystkim.
- Co my właściwie robimy? – odłożył widelec i spojrzał
na Luke’a, a ten rozejrzał się.
- Jemy kolację.
- Nie to mam na myśli. Mówię, o tym co się dziś
wydarzyło i co dzieje się ciągle.
Luke przełknął sok i odsunął talerz. Przez chwilę
siedzieli w milczeniu, a Ethan oczekiwał odpowiedzi.
- To co słuszne – powiedział.
- Słuszne? Zabijanie innych jest dla Ciebie słuszne?
- A czy my kiedykolwiek zabiliśmy cywili? – przeszył
go wzrokiem. – Inni się z tym nie patyczkują. Zasłużyli na to.
- Jesteśmy tacy sami jak oni – westchnął.
- Hej, Ethan – Lucky próbował ściągnąć go na ziemię.
– Nie jesteś złym człowiekiem. Gdybyś ty tego nie zrobił, ona zabiłaby ciebie. Właściwie
działałeś w obronie własnej. Można powiedzieć, że walczyłeś o przetrwanie, a to
ludzki instynkt. Mam Ci pokazać listę osób, które ona zabiła? Nie pokażę, jest zbyt
długa i to nie tylko w sprawach mafijnych. Działała też na zlecenie. Nie użalaj
się nad nią i nie zadręczaj się.
Słowa Luke’a trochę go uspokoiły, ale w głębi się
wcale się z nimi nie zgadzał. Zaczął się poważnie zastanawiać, co on tu w ogóle
robi.
- Zadzwonię do Isabelli – uśmiechnął się chcąc
zapomnieć od dzisiejszym dniu. – Stęskniłem się za nią.
- Ciekawe, które pierwsze zwariowało. Z całym szacunkiem
dla Ciebie, ale myślę, że Raven.
Ethan pokręcił ze śmiechem głową i wybrał numer
Isabelli, ale nikt nie odpowiadał.
- Nie odbiera – powiedział. – Pewnie tam nie ma
zasięgu.
- Na pewno – ziewnął Lucky i wstał od stołu. –
Idę spać, jestem wykończony.
- Dobranoc – Ethan mimo wszystko próbował się dodzwonić
do swojej dziewczyny.
#
Lucky’ego w środku nocy obudził dziwny zapach.
Otworzył powoli oczy i od razu zatkał nos. Rozejrzał się, a widok, który zobaczył
w oknie zerwał go na równe nogi- cały garaż stał i połowa domu stała w ogniu.
- Cholera jasna! – zeskoczył z łóżka i wybiegł
na korytarz, który częściowo też był trawiony przez płomienie, a w tym samym momencie
z pokoju wypadł Ryan i Leonardo.
- Biegnę po wszystkie dokumenty! – krzyknął Leo.
- Leila jest w na dole!
- To leć tam po nią i dzwoń po drodze do Ethana,
Ryan biegnij po Sharon!
Luke ruszył cwałem po schodach, uważając, żeby
tynk spadający ze ściany nie roztrzaskał mu głowy. Zbiegając po schodach do piwnicy,
wyciągnął w pośpiechu telefon i wybrał numer Ethana.
- Już wstałem – usłyszał w odpowiedzi. – Uratuję
tyle broni ile się da!
- Uważaj tam na siebie! – rozłączył się i wpadł
przez drzwi szpitalika, gdzie Leila o kulach siłowała się z gaśnicą. – Nie tylko
tu się pali, cały dom płonie!
- Co?! – odrzuciła gaśnicę.
Chłopak podbiegł do niej i wziął ją na ręce, a
gdy chciał wrócić tą drogą, którą przyszedł gruz z korytarza, zablokował drzwi z
drugiej strony.
- Cholera! – wrzasnął. – Są tu jakieś granaty?!
- Po co ci teraz granat, mało masz tu ognia?!
- Za tamtą ścianą był kiedyś korytarz do składzika!
- Faktycznie – odkaszlnęła. – Granaty są chyba
w tamtym kufrze – Lucky ruszył z nią w tym kierunku. – Ale czekaj! Jak użyjesz granatu,
to wszystko się zawali!
- Nie mamy innego wyjścia, musi się udać – wyjął
z kufra granat, oddalił się na bezpieczną odległość i rzucił go w stronę wspomnianej ściany.
Wybuch praktycznie ich ogłuszył, ale Lucky zaczął
biec w kierunku korytarza, który wyłonił się zza pyłu, słysząc jak cała konstrukcja
zaczyna się rozpadać. Dobiegł z Leilą na rękach do klapy w suficie i podsadził ją
by mogła ją otworzyć. Dziewczyna na rękach wspięła się na górę i pomogła zrobić
to samo chłopakowi, po czym wybiegli ze składzika i wyskoczyli od razu za murek.
W reszcie mogąc złapać trochę świeżego powietrza
okrążyli go tak, by znaleźć się przed wejściem gdzie, jak się spodziewali, czekała
cała reszta obserwująca walący się dom wśród płomieni. Nikt nic nie mówił. Wszyscy
obserwowali.
- Wszyscy cali? – ocknął się w końcu Leonardo i
spojrzał po reszcie.
Wszyscy się rozejrzeli, a Leila zmarszczyła brwi.
- Gdzie jest Ethan?! – dziewczyna ześlizgnęła się
z ramion Luke’a.
Każdy rozejrzał się ponownie w nerwach, ale Ethana
nigdzie nie było.
- No nie! – Lucky chciał biec z powrotem w ogień,
ale Ryan go zatrzymał.
- Lucky! Nie wejdziesz tam już!
- Ale Ethan tam jest! – w tym momencie doszło do
eksplozji, a zewsząd zaczęły się zjeżdżać wozy strażackie.
- Już za późno – dodał cicho Ryan. – Nie możesz mu już pomóc.
Tyle się dzieje ;;
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej podoba mi się to opowiadanie! I powoli zaczynam zapamiętywać kto jest kim :D akcja się rozkręca ;3 czejam na dalszy ciąg wydarzeń!
http://cnbluestory.blogspot.com/