- Drogi Williamie – mówił do siebie
Leonardo, kręcąc się na krześle w swoim gabinecie – Drogi? Co ja pieprze?
- Właśnie nic i to chyba twój problem
– stwierdził Raven stojąc w drzwiach, a Leo podskoczył – Czemu gadasz sam do
siebie?
- To nie tak – powiedział na swoją
obronę – Trenuję.
- Trenujesz? Można wiedzieć co?
Leonardo wykonał serię niekontrolowanych
ruchów i sam rozczochrał sobie włosy. Wstał z krzesła, usiadł, po czym znów
wstał, zaczął kręcić się po pokoju i mruczeć coś pod nosem.
-
Z tobą naprawdę coraz gorzej – westchnął – Jeśli nie chcesz rozmawiać, to może
pójdę, bo mam co ro…
-
Nie, nie – zatrzymał go.
-
Więc? – Raven rozsiadł się na kanapie – Wydusisz to z siebie?
Leonardo jęknął głośno, po czym usiadł na
krawędzi biurka.
-
Nie chce tego robić, ale nie ma wyjścia. Nie mamy sprzętu, wszystko trafił
szlag w pożarze, policja zaczyna nam się powoli dobierać do dupy, a wy jakby
tego było mało ciągle robicie jakieś zamieszanie o byle gówno.
-
Daruj zuchwałość – powiedział z ironią – Ale nie jesteś święty. Pomiatasz
Ryanem i kłócisz się ciągle z Sharon, więc nie mów, że tylko reszta budzi
konflikty – Leo spojrzał na niego znudzony – Co się tak patrzysz? Może się
mylę? Nie bądź hipokrytą.
Leo
odwrócił od niego wzrok i zaczął krążyć nerwowo po pokoju. Tu przyjrzał się
jakimś książkom, tu wyjrzał przez okno, tu pokopał śmietnik nogą.
-
Odnoszę lekkie wrażenie – Raven uniósł brew – Że tracisz kontrolę.
-
Słucham? – spytał oburzony – Co to, to nie. Trzeba przywrócić całą bandę do
porządku, ale na razie priorytetem jest stanąć na nogi pod względem wyposażenia
, udziału w akcjach i transakcjach, inaczej nas wygryzą – wyjrzał przez okno
ponownie, po czym je zasłonił grubymi, karmazynowymi kotarami – Mam większe problemy
na głowie, niż zabawa w przedszkolankę – odwrócił się w stronę Ravena, który
uważnie przyglądał się jego zachowaniu – Jestem stale obserwowany.
-
Miło, że mówisz o tym teraz.
-
Od niedawna – westchnął – Nie wiem, czy to policja, czy któryś z wrogów, ale
jestem pewien, że ktoś mnie obserwuje.
-
I co z tym zrobisz?
-
No właśnie nic. Będę utrzymywać pozory burżuja.
-
Ta pozory – powiedział pod nosem – Nie no, to przecież jasne, że na co dzień
jesteś skromnym obywatelem.
-
Daruj sobie sarkazm – Leonardo się nie wzruszył.
-
Czyli poczekasz na kulkę w łeb?
-
Gdyby, o to miało chodzić, już dawno bym dostał w łeb.
Raven
przytaknął.
-
Niech będzie. Chyba miałeś do mnie jakąś sprawę.
Leonardo znów jęknął marudnie.
-
Potrzebujemy pomocy, sami na nogi nie staniemy.
-
Nie – Raven wstał i ruszył do drzwi – Na mnie nie licz.
-
Daj spokój, nie ma innego wyjścia.
-
To jedź do niego sam.
-
Jedziesz ze mną, bo ja tak mówię, sam tego nie będę załatwiał, po za tym –
urwał – W razie gdyby komuś się jednak zachciało do mnie strzelać, to raczej
nie będzie to jedna osoba, więc potrzebuję bodyguarda.
Raven
wziął głęboki oddech, stojąc do niego plecami, po czym położył dłoń na klamce.
-
Daj znać jak będziesz chciał już jechać.
-
Pojedziemy jeszcze dzisiaj, ale raczej po południu.
Raven nic już nie mówiąc wyszedł.
Gdy
schodził po schodach na dole zobaczył Lucky’ego, który zatopił w nim swój
wzrok, po czym nie wymieniając ani jednej uprzejmości wyminął go na schodach.
-
Palant – powiedział Raven do siebie i odpalił papierosa.
- Teraz? – zdziwił się Ryan.
-
A czemu nie? – spytała Sharon bujając się na krześle w skrzydle szpitalnym –
Dla rozluźnienia.
-
Wiesz – zaczął – Nie wydaje mi się, żeby to była najodpowiedniejsza chwila na
kino.
-
Marudzisz.
-
Słuchaj. Mam dość już tego wiecznego czepiania się mnie Leonardo, więc myślę,
że wolę się specjalnie na to nie wystawiać, poza tym mam dużo spraw do
załatwienia.
Dziewczyna
patrzała chwilę na niego z obrazą.
-
Dziwnie się zachowujesz.
Chłopak westchnął.
-
Niby dlaczego? Bo traktuje poważnie swoją robotę?
-
A ja nie?
-
Mam mówić prawdę, czy kłamać?
-
Jesteś wredny – krzyknęła.
-
Nie jestem wredny, po prostu trzeba się skupić teraz na tym co istotne –
powiedział robiąc coś w komputerze.
-
A ja nie jestem istotna? – spytała.
-
Sharon – zaczął przeciągle – Oczywiście, że jesteś. Nawet najistotniejsza, ale
nie zachowuj się jak dziecko – spojrzał na nią – To, że będziesz udawać, że nic
się nie dzieje, nie zmieni rzeczywistości wokół.
Dziewczyna
patrzała w ciszy na niego, ale po chwili spuściła wzrok.
-
To źle, że czasem chcę pożyć jak normalny człowiek?
-
Nie – powiedział już z lekką irytacją – Ale są na to czas i miejsce. Nie możesz
się tak zachowywać, gdy tobie i twoim przyjaciołom coś zagraża.
-
Ja nie mam przyjaciół.
-
Co? – odwrócił wzrok od ekranu monitora i spojrzał na nią niedowierzając –
Ludzie, którzy przez tyle czasu narażali dla ciebie życie, to nie przyjaciele,
Boże – załamał się, a Sharon robiła się coraz bardziej wściekła – Ile ty masz
lat?
-
Pierdol się – powiedziała pod nosem i ruszyła do drzwi szpitalika.
-
Sharon – powiedział spokojniej – Czekaj. Daj spo… - nie skończył bo przerwał mu
trzask blaszanych drzwi, chłopak wziął głęboki oddech i wrócił do zajęcia.
Nagle
z jego telefonu zaczęła dobiegać piosenka Queen – Liar. Chłopak przewrócił
oczami i spojrzał na wyświetlacz, a jego humor jeszcze bardziej zmarniał.
Chwycił telefon i nacisnął zieloną słuchawkę.
-
Czego chcesz? Pracuję.
-
Bardzo się z tego cieszę – odezwał się męski głos – Ale bardzo proszę, trochę grzeczniej,
gdzie twoje maniery?
-
Mów co chcesz.
-
Sprawdzam jak sobie radzisz.
-
Świetnie – burknął – To wszystko? Nie chcę z tobą gadać, gdy ktoś tu przyjdzie.
-
Jesteś niegrzeczny. Mam nadzieję, że nie zboczyłeś z trasy.
-
Nie, nie zboczyłem. Już? – spytał zniecierpliwiony.
-
Już, już. Ale wiesz – powiedział zgryźliwie – Nie przyzwyczajaj się za bardzo.
-
Nara – rozłączył się, po czym wyłączył komputer i oparł głowę na biurku.
-
Take me – śpiewała Leila, podlewając kwiaty w salonie – To the magic of the
moment…
-
Of a glory night – dokończyła Isabella wchodząc do pomieszczenia, a Leila
spojrzała na nią kątem oka.
-
Co tam? – spytała.
Isabella przeciągnęła się i położyła na
kanapie.
-
Nie wyspałam się – powiedziała, a Leila wyciągnęła z kieszeni telefon w celu
sprawdzenia godziny.
-
Jest czternasta.
-
No właśnie – ziewnęła.
W tym momencie do drzwi zadzwonił dzwonek.
-
Kogo diabli niosą? – Leila starała się dostrzec gościa przez okno.
-
Już wystarczy, że ciebie przynieśli – uśmiechnęła się Isabella zakrywając twarz
poduszką.
-
Niech będzie, że to ci się udało – powiedziała schodząc z krzesła, a Isabella
uniosła kciuk w górę.
Dzwonek
ponownie zabrzmiał.
-Już
już – Leila ruszyła do drzwi, ale po drodze niemal potrącił ją Lucky, który
wpadł na drzwi niemal robiąc w nich dziurę.
-
Kurier, kurier – powiedział, ale gdy jego oczom ukazał się policjant, zamknął drzwi.
-
Oszalałeś? – Leila chwyciła za klamkę.
-
Mnie tu nie ma – pobiegł na górę, a dziewczyna powoli otworzyła drzwi.
Zobaczyła
młodego policjanta, z czapką w dłoniach, uśmiechającego się podejrzanie
serdecznie.
-
W czym mogę pomóc? – spytała ostrożnie.
-
Spokojnie – powiedział – Mam dobre zamiary.
- No ja tam nie wiem – zmrużyła
oczy.
-
Alex – krzyknął radośnie Leo schodząc po schodach.
-
Znasz go? – Leila odetchnęła z ulgą i wpuściła gościa.
-
Wybacz, że tak bez zapowiedzi – uśmiechnął się policjant.
-
Lepiej wpadać bez zapowiedzi, nie radzę do mnie dzwonić.
-
Co?
-
Prawdopodobnie mam podsłuch na telefonie.
-
Co? – powtórzyła za gościem Leila.
-
Za dużo tłumaczenia – machnął ręką z uśmiechem, po czym wskazał Alexowi drzwi
do salonu, a Leila wzruszyła ramionami i poszła w kierunku kuchni.
Alex
był w wieku Leonarda. Znali się jeszcze ze szkoły, choć co prawda poszli trochę
odmiennymi ścieżkami.
Gdy
wszedł do salonu rozejrzał się dokładnie, analizując każdą rzecz, która
wydawała mu się interesująca. Z zamiłowania, choć może to nie pasuje do
wizerunku policjanta, był kolekcjonerem antyków.
Jego
wzrok zatrzymał się na niczego nieświadomej Isabelli z poduszką na twarzy.
-
Izzy – powiedział Leo stając koło niej.
-
Mówiłam, że macie tak – urwała, gdy po odrzuceniu poduszki w stronę Leonardo
zobaczyła Alexa – Nic nie wiem.
-
Reagujecie na mnie jak byki na płachtę.
Isabella
chwilę się mu przyjrzała.
-
Tylko ktoś kto kumpluje się z Leo może używać tak kretyńskich porównań.
Leo
dla uspokojenia wziął głęboki oddech, a Alex patrzał na dziewczynę z pewną dozą
wyższości, co dziewczyna zauważyła.
-
Zawsze jesteś taka milutka?
-
Zawsze – uśmiechnęła się złośliwie.
-
Chyba cię skądś kojarzę – zamyślił się Alex, a w dziewczynie zmalała pewność siebie
– Zajmowałem się sprawą, w której byłaś przesłuchiwana.
Isabella
przez chwilę milczała.
-
I co w związku z tym?
-
O ile się nie mylę sprawa dotyczyła handlu prostytutkami – Alex uniósł brew, a
Isabella odwróciła wzrok.
-
Ta sprawa miała miejsce jakieś trzy lata temu – wkroczył między nich Leonardo –
Mieliśmy o czymś innym rozmawiać.
Isabella
po raz pierwszy wyszła w milczeniu, a Leo rzucił Alexowi gniewne spojrzenie.
-
No co? – usiadł na kanapie – Tak tylko wspomniałem.
Leonardo
pokręcił głową z dezaprobatą i usiadł obok przyjaciela.
-
Jak ma się sprawa podpalenia? – spytał.
-
Chyba zrobiłem wszystko co można, ale zauważyli, że podejrzanie interesuje się
tą sprawą.
Leo
patrzał na niego ze zrozumieniem, a policjant skrzywił się.
-
Jeśli znów zaczną przy tym węszyć, nie będę mógł pomóc.
-
Czułem, że to powiesz – westchnął Leo – Ale to zrozumiałe, miejmy nadzieję, że
o tym zapomną.
-
I tak sprawa już trochę ucichła – zauważył – Starajcie się przez jakiś czas nie
ściągać na siebie uwagi.
-
Na razie nawet nie mamy do tego odpowiedniego zaplecza.
-
Tym lepiej – Alex przybliżył się do niego i ściszył głos – Słuchaj. Hero coraz
więcej osób, czy w rządzie, czy w policji przeciąga na swoją stronę. Jego
wpływy niebezpiecznie rosną.
Leonardo
odchylił się na oparcie kanapy i wciągnął ze świstem w powietrze.
-
Niedobrze – stwierdził – Na razie nie bardzo mogę coś z tym zrobić.
-
Jakie masz zamiary?
-
Zwrócę się o pomoc do Williama – powiedział z rezygnacją, a Alex zrobił wielkie
oczy.
-
Taktycznie, to dobry ruch, ale wiesz, że on jest – zamyślił się w poszukiwaniu
odpowiedniego określenia – Ostro popierdolony i nieobliczalny jak mało kto.
-
Myślisz, że nie wiem? – Leo przyłożył sobie rękę do czoła jakby sprawdzał, czy
ma gorączkę – Pojebany, czy nie jedno trzeba mu przyznać: jest słowny. Jeśli
ustalimy dobre warunki współpracy, to wszystko powinno pójść dobrze.
-
Tak – przyznał – Ale to też cholernie sprytny i przebiegły typ niczym
przedstawiciel kredytowy: zawsze doda coś drobnym druczkiem, więc uważaj – z
jego kieszeni dobiegł sygnał SMS’a, którego zaraz odczytał i z powrotem schował
telefon – Wzywają mnie, poza tym nie mogę zbyt długo przebywać w okolicy –
oboje wstali i uścisnęli sobie ręce – Jesteśmy w kontakcie, uważaj na siebie i
pamiętaj – ruszyli do holu – Nie wychylajcie się.
-
Spokojnie – uśmiechnął się – Panuję nad sytuacją.
Alex
odwzajemnił uśmiech i zniknął za drzwiami, a Leo chwilę jeszcze patrzył na
drzwi.
-
Mamy przerąbane – zmierzwił włosy i ruszył po schodach na pierwsze piętro,
gdzie znajdował się pokój Ravena.
Raven
siedział w kącie pokoju na fotelu, polerując karabin i kątem oka spoglądając na
siedzącą w ciszy na łóżku Isabellę.
-
Wszystko gra? – wyrwał dziewczynę z zamyślenia.
-
A czemu miałoby nie grać? – spojrzała na niego ożywionym wzrokiem.
-
Zachowujesz się jak nie ty.
-
Czyli?
-
Siedzisz cicho i nie zrzędzisz – uśmiechnął się lekko i oberwał poduszką –
Chciałem cię tylko rozśmieszyć.
-
Super. Komik, fizyk, astronauta – udała obrażona.
-
Teraz zachowujesz się jak ty – puścił jej oczko.
-
Raven – dało się słyszeć głos Leonarda dobiegający zza drzwi – Możemy ruszać.
-
Gdzie? – spytała Isabella.
-
Nie każ mi mówić, bo przez usta mi to nie przejdzie – powiedział jednostajnie i
wyszedł z pokoju.
-
Czekaj chwilę, bo chyba nie łapie – przerwała długi wywód Lucky’ego Leila, gdy
oboje siedzieli przy komputerze w jego pokoju – Naprawdę wierzysz w to, że ten
wariat działa w pojedynkę?
Chłopak
bacznie przyglądał się Leili, która na siłę próbowała poskładać wszystko do
kupy. Podejrzewał, że poza nim nikt w to nie wierzy, ale jednocześnie czuł, że
to on ma słuszność.
-
Nie sprawiał wrażenia kogoś, kto mógłby chcieć kogokolwiek słuchać – mimo że
był pewny swego, nie zdradzał tego jego głos – Mam takie cholerne przeczucie –
odepchnął się od biurka na jeżdżącym fotelu – Że on odegra jeszcze nie raz dużą
rolę. Wie, że mamy ważniejsze rzeczy na głowie i go lekceważymy.
-
Załóżmy, że tak jest i Prince nie współpracuje z nikim – usiadła na łóżku –
Zatem czemu akurat nas się uczepił?
-
A wiemy, że tylko nas? Jakiś czas już się nie zjawiał może miał ciekawsze
zajęcia?
-
Nawet jeśli się z tym zgadzam, to Leonardo nie będzie chciał na razie marnować
na to czasu – zauważyła.
-
Wiem. Dlatego powiedziałem o tym tylko tobie – uśmiechnął się – Na razie tak
sobie kminie, bo się nudzę, a czasem z kimś muszę pogadać.
-
Jak już wydajesz się mega poważny, to po chwili znów mam wrażenie, że masz
wylane – podparła ręką brodę, a Luke zaczął kręcić się na krześle.
-
Cóż mogę rzec, kwiatuszku? Jestem diabelnie wyjątkowy i piekielnie seksowny do
tego.
-
O skromności i pokorze nie wspominając.
-
A tak poważnie – zbliżył się do Leili – Nie odpuszczę tego świra i dowiem się,
co z nim nie ten tego.
-
Bo z tobą za to jest ten tego – powiedziała drwiąco, a on jeszcze bardziej się
uśmiechnął.
-
A chcesz ten tego? – posłał jej całusa, a ta natychmiast wstała z łóżka.
-
Na litość boską, tobie się nudzi – podeszła do drzwi.
-
A może ja tak poważnie, co? – spytał smutno.
Leila odwróciła się z uśmiechem.
-
Skoro poważnie, to powinnam ci przyłożyć.
-
Żartowałem – wstał jak oparzony i oboje wyszli z pokoju.
Po długiej drodze Leo i Raven wjechali
na teren Florydy w drodze do przystani,
w której cumowały największe i najdroższe jachty. W przeciwieństwie do
Leo, któremu droga się dłużyła, Ravenowi, który z chęcią odwlekałby jeszcze tą
podróż, minęła w mgnieniu oka.
Gdy Raven zaparkował już w porcie,
szturchnął łokciem śpiącego Leo.
- Już? – spytał Leonardo przeciągając
się.
- Niestety – Raven przeładował broń, a
Leonardo chwilę jeszcze musiał pomrugać zmęczonymi powiekami, by zorientować
się co on robi.
- Broń zostaje.
- Żartujesz, nie?
- Nic nam nie grozi – zapewnił go Leo
– Poza tym z bronią nam nie wpuszczą.
- Naprawdę ufasz temu świrowi? Ty
myślisz, że oni są tacy słowni, że jak powiedzą, że nie zabiją, to nie zabiją?
- Akurat jemu wierzę – powiedział nie
do końca zawierzając sam sobie i wysiadł z auta – Nie mam innego wyjścia.
- Umrzemy – powiedział pod nosem z
trudem rozstając się z bronią – Który to? – spytał Leo spoglądającego na
ogromne jachty.
- Kamikaze – rozejrzał się.
- Urocze – ruszył za Leo, który
kierował się w głąb przystani – Widzisz go?
- Nie sposób go przeoczyć – wskazał na
ten największy, który spokojnie przerastał wielkością co niektóre domki
jednorodzinne i zapewne miał też więcej pomieszczeń, bo i mieścił się na nim
basen sporej wielkości.
- A myślałem, że z ciebie jest dziany
burżuj.
Leo spojrzał na niego gniewnie.
-
Nie jestem gorszy od niego – prychnął i pokierował się do jachtu przy którym
czekał mężczyzna w czarnym markowym garniturze, ciemnych okularach
przeciwsłonecznych i słuchawką w uchu. Ręce miał skrzyżowane za plecami i stał
nawet nie drgnąc. Oboje podeszli do niego.
-
My do Williamia – powiedział Leonardo próbując brzmiąc jak rasowy bogacz.
Mężczyzna
nawet się nie odezwał tylko skinieniem ręki kazał im kierować się za nim, po
czym zatrzymał się przed wejściem na pokład, dokładnie ich przeszukał i
pozwolił im wejść.
Na
zewnątrz nikogo nie było. Powoli się ściemniało i całe oświetlenie jachtu było
już włączone. Całą drogę, aż pod pokład przebyli w ciszy, do momentu gdy
ukazało im się wnętrze statku.
Wszystkie
meble były robione na zamówienie z najrzadszych odmian drewna. Podłogi
wyścielone były ciemnym marmurem, w którym można się było przejrzeć. Na
ścianach wisiało wiele znakomitych obrazów w złotych ramach. Korytarze
sprawiały wrażenie tak długich, że aż niemożliwym się wydawało, że są częścią
jachtu.
-
Nawet ty nie masz tak odpicowanej chaty – odezwał się w końcu Raven, a Leo
nawet mu nie odpowiedział obrażony uwagą uznając ją wręcz za obelgę.
Na
końcu korytarza znajdowały się masywne, zdobione płaskorzeźbami drzwi, przy
których stało kolejnych dwóch napakowanych mężczyzn w garniturach.
Przewodnik
otworzył im drzwi, po czym je za nimi zamknął, a Leonardo i Raven znaleźli się
w ogromnym gabinecie, na końcu którego stał fotel, który raczej przypominał
tron, a na nim siedział mężczyzna, którego srebrzyste włosy kontrastowały z
raczej ciemnymi barwami otoczenia. Gdy Leo widział go ostatnio nie wydawał mu
się nawet w połowie tak majestatyczny jak teraz, choć siedział na fotelu z
nogami na jednej z krawędzi, a plecy opierając na drugiej, jakby zapominając,
że fotel ma oparcie.
Siedział
tak uśmiechając się nonszalancko z cygarem w ręce.
-
Już nie mogłem się doczekać.
-
Dawno się tego spodziewałeś? – spytał Leo.
-
Szczerze?
-
Nie, dla jaj pyta – odparł Raven, a William uśmiechnął się jeszcze bardziej
wskazując im jedną ze skurzanych kanap, wstając ze swojego fotela.
-
Zgrywasz niegrzecznego, przystojniaku? – powiedział do Ravena, a ten wzdrygnął
się słysząc ostatnie słowo.
Leo
szturchnął Ravena, co miało być dla niego znakiem, że ma się już nie odzywać, a
William przeniósł wzrok z Ravena na Leonardo.
-
W zasadzie od dawna już podejrzewałem, że ten cudowny dzień nadejdzie, gdyż mam
niesamowity dar przewidywania ruchów moich wrogów –pociągnął dym z cygara po
czym szybko dodał – Nie mam oczywiście na myśli was, moi drodzy. Wina?
-
Nie dziękuję – powiedział Leo.
-
A ja poproszę.
Leonardo przewrócił oczami, a William
pstryknął palcami i zaraz pojawił się,
wyglądający tak samo jak reszta, mężczyzna z tacą, na której stał już
kieliszek czerwonego wina i podał go Ravenowi.
-
Jest wyborne – powiedział William – Dojrzewało specjalnie na taką okazję.
Raven
starał się ignorować niepokojący go ton mężczyzny.
-
Więc wiesz, o co chodzi – wrócił do tematu Leo.
-
Nie ma potrzeby bawić się w niepotrzebne ceregiele. Jesteśmy poważnymi ludźmi –
William wciąż się uśmiechał – Przejdę do konkretów – powiedział i znów
przeniósł wzrok na Ravena – Ćwiczysz? – spytał, a Raven omal nie wypluł
zawartości ust – Najpierw połknij – puścił mu oczko, a Raven robił wszystko by
na niego nie spojrzeć.
-
Potrafię dbać o formę – odpowiedział swoim beznamiętnym tonem.
-
Widać – stwierdził z uśmiechem William i
nawet Leo było coraz trudniej zachować powagę, choć i tak był w tym świetny –
Umowa nas będzie obowiązywała o ile przystaniesz na bardzo proste warunki –
spojrzał na Leo przyszywającym wzrokiem brązowych oczu – Żadnych kombinacji,
żadnych kolaboracji z innymi, gramy honorowo, zasady fair play. Umowa obliguje
nas do wzajemnej pomocy i wsparcia w zwalczaniu wspólnego wroga jak i
indywidualnego.
-
Idealnie.
-
Jednakże – William uniósł palec w górę – Umowa kończy się w momencie śmierci,
któregoś z nas lub gdy któryś warunek wymieniony wcześniej zostanie naruszony,
przez nas lub kogokolwiek z naszych ludzi. Rozumiem, że odpowiadają ci te
warunki – wyciągnął rękę w kierunku Leonardo, a ten nie zastanawiając się długo
odwzajemnił uścisk – Witam w rodzinie.
-
Co? – zdziwił się Raven – Już? To tyle?
-
Możesz zostać dłużej jeśli zechcesz – William rozłożył się na fotelu, a Raven
od razu wstał i wyszedł.
-
W takim razie – Leo również podniósł się z kanapy i się uśmiechnął – Widzimy
się nie długo.
-
Pilnuj go, gdyż czuję wokół niego tarapaty – powiedział William z powagą, ale
po chwili znów się uśmiechnął – Spodziewajcie się mnie w każdym możliwym momencie,
czasem – nadmuchał policzki – Potwornie się nudzę, a wy wydajecie się ciekawi.
Leo
nic już nie mówiąc uśmiechnął się z zakłopotaniem i wyszedł za Ravenem.
Gdy
dogonił go w momencie, gdy schodził już ze statku, wybuchł nieoczekiwanym
śmiechem. Raven odwrócił się i zobaczył Leo, który zamiast schodzić już prawie
turlał się po kładce ze śmiechu.
-
Naćpałeś się?
Leo
wciąż nic nie mówił i dalej śmiał się przez łzy.
-
O co ci chodzi?
-
Spodo – urwał by dać sobie trochę czasu na kolejną falę śmiechu – Spodobałeś mu
się.
Raven
starał się nie okazać żadnej reakcji poza pogardą, choć wewnątrz gotował się ze
złości.
-
Leci na ciebie, przystojniaku – udał ton Williama, po czym znów zaniósł się
śmiechem próbując iść prosto za Ravenem.
-
Odbiło ci – mruknął, po czym spojrzał kątem oka na przyjaciela – Zachowuj się
jak dorosłemu przystało, bo skończysz jak on.
-
Jeśli będę miał coś takiego – wskazał na jacht za swoimi plecami – To się
poświęcę, przystojniaczku.
-
Ostatnio jesteś nie do zniesienia.
-
A więc – zaczął Leo gdy wszyscy siedzieli już przy kolacji – Dziś zaczęliśmy współpracę
z Blood Ocean.
-
Co? – zdziwił się Lucky – To nie mafia tego świra?
-
Akurat ty nie powinieneś oceniać innych pod tym względem.
-
Niby tak, ale…
-
Oj żadnego ale – przerwał mu Leo i się uśmiechnął – Będzie dobrze, co może być
nie tak?
W
tym momencie szyba z okna jadalni wyleciała z hukiem, a przez nią wskoczył
William w stroju grabarza, uśmiechając się przy tym cały czas.
-
Co jest kurde?! – krzyknął przestraszony Lucky, a cała reszta patrzała w szoku
na gościa, poza Leo i Ravenem, którzy nic sobie
z tego nie robili.
-
Ta daa – krzyknął teatralnie i zaczął skakać wśród krzeseł – Mówiłem, że
wpadnę.
-
Nie myślałem, że tak szybko – stwierdził Leo i wskazał na gościa – To jest
William.
-
W życiu bym się nie domyśliła – rzuciła pretensjonalnie Sharon, a Leo spojrzał
na nią wymownie.
-
Cóż, wiem – powiedział – Z kim przystajesz takim się stajesz.
-
Odczepisz się? – spytał podenerwowany Ryan, a William wyjął popcorn siadając na
krawędzi stołu obok Ravena.
-
Czy ja cię wskazałem palcem? – spytał Leo upijając łyk herbaty – Ale widzę, że
się poczuwasz.
-
Znów się zaczyna, jej – ucieszyła się Isabella.
-
Wyluzujcie chociaż przy kolacji – powiedziała Leila.
- Czy ja robię coś nie tak? – uśmiechnął się
Leo
-
Żyjesz – odpowiedział zgryźliwie Ryan – A inni by mogli.
-
A weź milcz – Leo odwrócił od niego wzrok z uśmiechem – Skupmy się na tym co
istotne, a stwierdziłem, że skoro mamy już takie możliwości, to trzeba nadrobić
stracony czas i doszczętnie zniszczyć GP.
-
GP, czy Hero – odezwał się znów Ryan, a twarz Leo robiła się coraz mniej
pobłażliwa.
-
To ich szef, więc o niego też chodzi.
-
Odnoszę wrażenie, że raczej to o niego ci głównie chodzi – wzruszył niewinnie
ramionami – Może się mylę?
Leo
spojrzał na niego wściekle.
-
Zajmij się lepiej jedzeniem – wtrącił Raven, a William pośpiesznie zaczął jeść
popcorn.
-
Skończysz wreszcie tą błazenadę, w którą wciągasz i narażasz innych, dla swoich
własnych chorych ambicji, a raczej pieprzonej zemsty?
-
Dobrze ci radzę – powiedział gniewnie Leo – Stul już pysk. Jesteśmy w rodzinnym
gronie, a ja nigdy nie traktuje spraw osobiście.
-
Uważaj, bo się wzruszę, rozpłaczę, a może nawet potem uśmiechnę – rzucił z
pogardą Ryan – Lubisz tak poświęcać ludzi dla zaspokojenia własnego sumienia?
Nie za wielu już poświęciłeś?
-
Zamknij mordę – Leo uderzył w stół wstając – GP to wspólny wróg, a Hero tak czy
siak zasługuje na zdychanie w męczarniach.
-
A jednak – uśmiechnął się Ryan, po czym na jego twarz również wkroczył gniew –
Wciąż się mścisz, idioto! Za śmierć osoby, która i tak nie była winą Hero! To
nie prywatna wojna, do cholery!
-
Bronisz go?! – Leo już wrzeszczał, a reszta w ciszy im się przyglądała.
- Nie bronię nikogo, tylko
wskazuje winnego!
-
Zaraz ja wstanę i podejdę – powiedział pod nosem Raven, a Ryan go zignorował –
Ona przez ciebie umarła i nie wiń za to Hero! Nie poświęcaj przeciwko niemu
ludzi, bo to ty ją kurwa zabiłeś! – wykrzyczał, a Leo nic już nie mówiąc
wyszedł z jadalni, po czym wszyscy zwrócili wzrok na stojącego Ryana.
-
Ależ z ciebie szmata – uśmiechnął się z niedowierzaniem William, a Raven wziął
głęboki oddech.
-
To ty jesteś skończonym idiotą – powiedział – Niektórzy nie powinni mieć prawa
głosu.
-
Ktoś mu musiał to wreszcie powiedzieć – Ryan usiadł z powrotem.
-
Jesteś kretynem – powiedział Raven i ruszył za Leo.
-
Wiedziałem, że jesteście ciekawi - zastanowił się William – Tylko wiecie, długo
na takiej ciekawości nie pociągniecie – odwrócił się do nich plecami i wychylił
się przez wybite okno – Już od tak dawna nie jesteście CARDS – dodał i wyskoczył.